(To taki mały wstęp)
Pamiętacie jak Wam opowiadałam, o tym, że bawiłam się z
bratem samochodami, a on ze mną lalkami? Już wiem dlaczego! Wczoraj
przeczytałam w książce „Wczesna interwencja terapeutyczna”, że dziewczynki
znacznie chętniej bawią się w typowe chłopięce zabawy, żeby później umieć się
bawić ze swoim męskim potomstwem. A więc biologia!
W książce tej są też różne ćwiczenia, zabawy wspierające
rozwój dziecka. W sumie nic odkrywczego. Jest tam wszystko to, w co zazwyczaj
bawimy się z naszymi dziećmi. Robimy to wszystko przeważnie intuicyjnie, a dziecko ma dzięki temu
niesamowitą stymulację. Przykładem jest robienie czegoś rączką dziecka,
przesypywanie z kubeczka do kubeczka, przelewanie wody. Są to na pozór
nieznaczące rzeczy, dla dziecka jednak jest to wspaniała przygoda odrywania
świata, chwytania zależności. Dla nas jest to wszystko oczywiste, dla dziecka
jest to („zafilozofuje”) podróż w nieznane. Dzięki takim pierdołkom uczymy
nasze dzieci.
Klaudia preferuje zabawę z drugą osobą, zaczepia, zachęca do wspólnej
zabawy. Czasem człowiek popsioczy, że chwilę mogłaby zająć się sama. Natomiast
w gruncie rzeczy powinien się cieszyć, bo interakcja z dorosłym pozwala jej na
lepsze poznanie świata.
Jak już jesteśmy przy temacie dzieci poruszę jeszcze jeden
temat. Nie lubiłam, kiedy do przedszkola dochodziły nowe dzieci. Z racji tego,
że było to przedszkole prywatne zdarzało się to wręcz nagminnie. Może dlatego
tak mnie to drażniło, bo miało to miejsce zbyt często. Najgorsze było to, że
kiedy miałam już ułożoną grupę, „starsze- nowe” dzieci się przyzwyczaiły,
musiałam zaczynać od nowa i tak w kółko i w kółko.
Jednak po pewnym czasie tak się
przyzwyczajałam do nowego przedszkolaka i z reguły trafiały się same perełki (podkreślam, z reguły).
Wspominam je z niesamowitą nostalgią!
Piotruś, ileż on miał uroku! Potrafił rozbawić mnie do łez.
Spojrzenie miał bombowe. Nie widziałam śliczniejszego chłopczyka. Miał mnóstwo
energii i pewności siebie.
Paweł dął mi wycisk. Nie mogłam wyjść, bo darł się w wniebogłosy. Jadł i obsypywał się piachem, byleby zwrócić swoją uwagę. Po
minimum dwóch miesiącach mu przeszło. Ostatnio zobaczyłam go po ponad roku, aż
się wzruszyłam. Niesamowicie dojrzał, nawet powiedział mi wierszyk, którego
nauczył się na przedstawienie. Przystojniak z niego że ho!
Amelia. Na początku akceptowała tylko mnie. Przebojowa
buntowniczka. Ma łobuzerską urodę i charakterek. Bardzo ją lubiłam.
Zuzia. Słodka jak jej imię. Nie dała mi popalić.
Filipek. Nieśmiały przystojniak. Długo zajęło mu, żeby się
otworzył. Zresztą codziennie otwierał się na nowo.
Oskar. Fantasta, pasuje do niego idealnie. Po jakimś czasie
naprawdę polubiłam tego specyficznego chłopca, aż przykro mi było, że odchodził
do zerówki.
Wiktor. Sprawiał wrażenie rozpieszczonego. Na szczęście tylko
sprawiał. Był przezabawny i fajny.
Dorotka, siostra Wiktora. Wspaniała! Miałam nawet przebłysk,
żeby Klaudii tak dać na imię. To może śmieszne, co teraz powiem. Jednak ona
nauczyła mnie wiele, jeśli chodzi o mój zawód, podejście do dzieci i do ludzi w
ogóle.
Ok, starczy informacji o „moich dzieciach”. Oczywiście było
ich dużo więcej.
Wiecie co odkryłam? Szybciej uczę się angielskich zdań
mówiących o uczuciach i ludziach. Zdania typu „woda wrze w temperaturze 100
stopni C” dłużej wchodzą mi do głowy. To moje zamiłowanie ludźmi ma
odzwierciedlenie nawet w nauce języka… Mam na myśli oczywiście to, jak lubię
obserwować i analizować ludzkie zachowania, osobowości. Żebyście nie posądzili
mnie o sprzeczne informacje, bo marna ze mnie dusza towarzystwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz