31 maja 2017

Misz masz

Czas na dzisiejsze przemyślenia!

Mam wrażenie, że nigdy nie byłam do końca dzieckiem. Wydawało mi się, że rozumiem więcej niż moi rówieśnicy (cóż za narcyzm!). Czułam się zawsze bardziej dorosła. Myślę, że to przez moją skłonność do analizowania. 

Od dziecka rozmawiałam z sobą w myślach...Tak, tak...

Do dziś to robię. 

I naprawdę to lubię! Przestałam o tym myśleć, jak o moim dziwactwie. 

Wiadomo, że są to owocne rozmowy. Nikt mnie tak dobrze nie rozumie. Na dodatek we wszystkim się ze mną zgadza!

Za godzinę jadę po mojego Męża. Zaraz wybije 12 na zegarze i mam przeogromną ochotę wskoczyć do łóżka! Jakbym nigdzie nie jechała, to nie miałabym tak ogromnej potrzeby snu. Przekorna, ludzka natura!

W międzyczasie poćwiczę. Umówiłam się z sobą, że raz w tygodniu nie ćwiczę i wczoraj wykorzystałam ten dzień. Najgorzej zacząć. Potem idzie z górki. Można posunąć się o krok dalej i stwierdzić, że jest przyjemnie.
Nie lubię ćwiczyć brzucha. Na szczęście nigdy nie miałam z nim większych problemów. Nawet po ciąży szybko się „wchłonął”. Raczej nie miałabym cierpliwości nad nim pracować. Chyba dlatego, że mam słabe mięśnie i ćwiczenia mi opornie idą. Uwielbiam ćwiczyć nogi i pośladki. Co w przypadku gruszki jest wskazane. Podziwiam metamorfozy Ewy Chodakowskiej. Niektóre dziewczyny naprawdę musiały się „narobić”.

Ps. Uświadomiłam dziś sobie, że mając dziecko, byłabym lepszym nauczycielem, niż byłam nie mając Klaudii. Byłabym bardziej wyrozumiała dla dzieci, jak i ich rodziców. Jestem tego pewna. Nieraz sobie myślałam „Co Ci rodzice tak szaleją za tymi dziećmi?” Teraz ich doskonale rozumiem. Robią to z troski. Boją się, że u obcej „baby” może nie być ich dziecku dobrze. Dziecko z matką zazwyczaj jest bardzo zżyte. Nic dziwnego, że obu jest ciężko w nowej sytuacji. Być kilka godzin bez siebie. Niektórzy znoszą to lepiej, inni gorzej. Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie zostawić Klaudii z kimś na parę godzin…


28 maja 2017

Jako Panna Młoda

„A jakbyśmy nie wpadły na to, że trzeba ją zwęzić?”

„Na pewno byśmy to zauważyły?”

„A jak nie? „

Panikowałam już po fakcie, myśląc o tym, co mogłoby być, gdyby Klaudia, dziewczyna brata, nie zobaczyła mnie w mojej sukni ślubnej. Z tyłu było wiązanie, my z mamą zawsze przymierzałyśmy ją na oko, bo mama nie miała cierpliwości. 

Co za ignorancja z naszej strony! 

Klaudia zabrała się za to profesjonalnie. Zawiązała tył jak trzeba i stwierdziła, że suknia jest za luźna, tył odstaje. Mama rzuciła żartem, że mam jeszcze trochę czasu i mogę przytyć… 

Krawcowa miała dwa tygodnie na zwężenie i skrócenie sukni. 

Wybrałam pierwszą suknię, którą przymierzyłam. Właściwie odkupiłam ją przez Internet. Na przymiarkę pojechałam z tatą. Kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze pomyślałam, że wyglądam jak księżniczka. Nie mogłam jej nie wziąć. Buty dostałam gratis. Akurat były w rozmiarze 36. Później i tak kupiłam inne. Wyższe. Nie chciałam być karakanem w dniu Ślubu. Suknia była prosta, gdzieniegdzie miała koronkowe kwiaty. Była na grubych ramiączkach, na czym mi bardzo zależało. Nie brałam pod uwagę gorsetowej góry. Dekolt miała w kształcę litery V. Planowałam nie mieć welonu, tylko jakąś szykowną ozdobę we włosach. Naoglądałam się „Wspaniałego stulecia” stąd ten pomysł. Welon jednak dostałam od kuzynki, który idealnie pasował do tej sukni i przy tym zostałam. Naszyjnik miałam okazały, kolczyki delikatne. Za wszelką cenę chciałam uniknąć kiczu i myślę że mi się udało. Na studniówce miałam tandetny komplet, ale moda wtedy była taka, a nie inna. Wybierając suknie i wszystkie dodatki absolutnie nie patrzyłam na to co jest w trendach. Chciałam ubrać się jak najbardziej klasycznie, żeby za parę lat czegoś nie żałować. Ślub był w październiku, musiałam więc zaopatrzyć się w jakieś okrycie wierzchnie. Wybór nie był łatwy, bo nic mi się nie podobało. Za wszelką cenę, chciałam uniknąć satynowego bolerka. W końcu trafiłam na coś, co przykuło moją uwagę. Wyglądało to, jak taki sweterek bez guzików, zrobiony ze śnieżnobiałego puchu, wiedziałam, że to jest to. Kwiaty i wystrój były w kolorach bieli i delikatnego różu. Fryzura była bardzo w moim stylu. Włosy były pofalowane i nisko upięte. 

Aż się rozmarzyłam „chwaląc” się Wam moim wyglądem w dniu Ślubu.

Zdaję sobie sprawę, że mój wygląd nie każdemu mógł odpowiadać. Napisałam Wam jednak o moich odczuciach, o tym jak ja się w tym czułam i sobie podobałam. To jest najważniejsze w tym wszystkim. Czuć się samemu dobrze. Nie trzeba zadowolić wszystkich. Zresztą to i tak by się nie udało, bo gust każdego z nas jest zupełnie inny. 

Nieraz łapię się na tym, że pomyśle „O matko! Jak ona mogła ubrać coś takiego?”. Po chwili uświadamiam sobie, że tej osobie akurat to może się podobać, być w jej stylu. Zresztą ona to samo może pomyśleć o mnie…

Aa i żeby nie było, że jestem egoistką. Mój mąż także prezentował się świetnie. Nasza Klaudia miała czerwoną sukienkę z białymi dodatkami. Wyglądała prześlicznie. 

27 maja 2017

Image z przeszłości

Nie kupuje bluzek, które się gniotą, bo wiem, że nie będę ich prasować (i leżą odłogiem). Szkopuł w tym, że lubię eleganckie bluzki, a one przeważnie wymagają prasowania. Na szczęście można znaleźć dwa w jednym. W przystępnej cenie rzecz jasna.

Wiem dlaczego nie lubię kupować drogo. Parę razy udało mi się coś wyrwać po promocji i potem trudno mi jest dać więcej.

Pochwalę się, że moje włosy po kilku myciach nabrały pięknego koloru. Jestem w szoku. Nie liczyłam na tak fajny efekt. Nie skończę więc z eksperymentowaniem na własną rękę. Choć po zobaczeniu pierwszego efektu przysięgałam, że już nigdy więcej (jak zawsze). W lumpeksach też nie miałam już kupować, a co jakiś czas tam zaglądam.

Czas na trochę historii. 

Kiedy poznałam Grzesia moim wyjściowym strojem były czerwone adidasy, za duże o co najmniej jeden numer. Bardzo mi na nich zależało, a mniejszych nie było. Dobrałam do nich czerwoną, „elegancką” torebkę. Moim okryciem wierzchnim był czarny płaszczyk, z przydługimi rękawami, długości za pupę. Pod spodem często wystawała fioletowa bluzeczka, najefektowniejsza z mojej kolekcji. Do tego oczywiście dzwony! Moje koleżanki zdążyły przerzucić się na rurki, ja nadal uparcie nosiłam dzwony, wierząc, że gruszka absolutnie nie może założyć wąskich spodni. Włosy czesałam w koczek i opaską zaczesywałam włosy do góry. Podstawą były ekstrawaganckie kolczyki. Im większe, im bardziej tandetne tym lepiej. Mój mąż do dziś ma ubaw, że kiedy mnie poznał miałam dwie pary butów, czerwone adidasy i drugie trochę lepsze. Pierwszy raz zobaczył mnie w tych trochę lepszych. Były to beżowe baleriny, z tyłu marszczone gumką. Tylko te pasowały na moją małą stopę, dzięki tej gumce. Wszystkie inne zjeżdżały z mojej pięty. 

Miałam wtedy okres na bardzo cienkie brwi. Skubałam je jak szalona. Później się opamiętałam. Teraz depiluje je bardzo naturalnie. Kredki także nie żałowałam na powiekach. Obrysowywałam oko dookoła, nie żałując. Skończyłam z kredką, kiedy złapałam zapalenie spojówki. Ból był potworny! Nie malowałam nawet rzęs kilka dni. Zresztą nawet o tym nie myślałam. Pracowałam wtedy w bibliotece. Po paru dniach nieobecności przyszłam bez kredki, rzęsy miałam wytuszowane. Koleżanka stwierdziła, że o wiele lepiej tak wyglądam i przy tym zostałam. Dopiero niedawno wróciłam do kredki, którą teraz maluję się bardzo delikatnie na górnej powiece. Oszalałam za to na punkcie szminek. Bez koloru na ustach czuje się nijaka. Nawet po domu chodzę „wyszminkowana”. Co przyzwyczajenie robi z ludźmi… Z 3 lata temu nie było żadnej szminki w mojej kosmetyczce.

Klaudia śpi. Za chwilę będzie 18, a ona sobie długą drzemkę urządziła. Pogoda jest beznadziejna. Pada, wieje i nie ma słońca.

24 maja 2017

Baraki

W pędzie za większa wypłatą zgodziłam się na sprzątanie baraków. 

Było to bardzo opłacalne, bo za sprzątanie raz w tygodniu, które trwało około godziny, dostawałam niecałe 300zł na miesiąc. Minusem było to, że były one na wygwizdowie. Żeby się tam dostać, trzeba było jechać tramwajem, potem wsiąść do autobusu, który jeździł bardzo rzadko. Pierwsza moja wyprawa była nieudana. Wysiadłam dwa przystanki dalej i nie miałam pojęcia jak tam dojść. Na dodatek nie miałam kogo zapytać o drogę, bo byłam na wielkim pustkowiu, gdzie powstawała nowa droga. Chyba obwodnica południowa Gdańska, ale pewności nie mam. Na szczęście zjawiło się dwóch Panów, chyba geodetów, którzy mnie pokierowali. Pamiętam, że było wtedy bardzo gorąco, byłam wykończona tą drogą, a czekało mnie jeszcze sprzątanie i powrót do domu. Jakimś cudem trafiłam na miejsce. Byłam z siebie dumna. Praca nie była ciężka, tylko bardzo brudna i niewdzięczna. Kurz był wszędzie. Moje włosy były sztywne jak po lakierze. 
Niewdzięczna z tego względu, że wchodzili tam pracownicy z błotem pod butami. Nawet nie starali się udawać, że trzepią je przed wejściem. 

Kiedy stamtąd wychodziłam miałam niemałe szczęście, że jechali faceci jakimś busem i spytali się czy chce jechać z nimi. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogliby mi coś zrobić, taka byłam im wdzięczna. Oczywiście wyszłam z tej podróży bez szwanku. Nie zniechęciło mnie to na następny tydzień. Chociaż później było jeszcze gorzej z autobusami, bo przestały jeździć tą drogą. Fart mnie nie opuszczał i Pani Irenka, moja koleżanka po fachu, zaaferowała mi swój rower. Jeździłam na skróty ulicą Długą. Cała droga zajmowała mi około 20 minut. Wtedy modliłam się, żeby nie padało. 

Raz spotkał mnie deszcz na rowerze i moja brygadzistka Jadwiga użyczyła mi swoją żółto-granatową przeciwdeszczową kurtkę. Cała w niej zniknęłam. Wolałam jednak to, niż być mokra. Wstyd był nieziemski. Pocieszało mnie to, że raczej nie spotkam nikogo znajomego. Jazda rowerem miała jeszcze jeden minus, nie miał błotnika. Moje plecy w deszczowe dni pokryte były błotnymi piegami. A czekała mnie jeszcze podróż powrotna do domu. 

Pociągiem. 

Tiry także nie krępowały się przejeżdżać koło mnie z całym impetem.
Zdarzało się, że dojeżdżałam tramwajem najbliżej jak się dało i szłam połowę drogi pieszo. 
Pamiętam, że z potworem autobus znacznie częściej pasował. Chyba dlatego, ze niedaleko była duża firma i były to godziny powrotu pracowników z pracy do domu.

Najpierw zamiatałam wszystko miotłą. Kurz się unosił niemiłosiernie. Przeszkadzało to jedynej dziewczynie, którą widywałam parę razy.

Wcale się jej nie dziwie.

Szefowa zaopatrzyła mnie w odkurzacz. Kurzu było mniej, za to pracy miałam więcej, bo co chwilę musiałam go czyścić, tak szybko się zapełniał. Zdecydowanie wolałam miotłę. 

Mus to mus. 

Co tydzień widywałam tam dwóch tych samych chłopaków. Reszta była ruchoma. 

Nie lubiłam ich, bo myślałam, że oni myślą, że mam tak małe ambicje. Ja natomiast uważałam ich za buców. Poza tym pod ich biurkami błoto tworzyło pokaźne kopce. 

Później doszła do nich ekipa górali. Jeden był szczególnie sympatyczny. Nie współczuł mi mojej pracy, tylko rozmawiał ze mną jak z równym. Z trzy razy nawet podwiózł mnie na dworzec, przy okazji. Lubiłam sprzątać jego gabinet. Akurat on szanował moją pracę. Od tej pory wielką sympatią darzę górali!

Zaopatrzyłam się w trampki o brudnym, szarym kolorze, żeby stopiły się z kurzem, bo głupio mi było wracać pociągiem w brudnych butach. Oczywiście, nosiłam ze sobą mokre chusteczki, ale kurz się przebijał. Wolałam mieć pewność, że będzie niewidoczny. Chociaż sama nie wiem co gorsze, „brudne” trampki czy brud na ładniejszych butach?
Głupie w tej pracy było to, że dłonie dostawały nieźle popalić. A jak sami wiecie, urodą moje dłonie nie grzeszą. Lakier schodził po jednym dniu i były bardzo suche.

 Ps. Widzicie? Nawet sprzątaczka musi być "kreatywna"!

Jak to się mówi? Konserwator powierzchni płaskich?

„Ta dziewczyna naprawdę nie myśli! Zostawić takie gromadki piasku na środku!”

Rzekła Tarnowska (nazwisko zmienione) schodząc ze schodów. Nie spodziewała się, że mnie spotka w połowie drogi. Chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby faktycznie spodziewała. 

Miałam zamiar pójść po te gromadki. Nie chciałam po prostu kurzyć od samej góry. 

Intencje były szlachetne...

Nie cierpiałam tej klatki między innymi przez tę kobietę, która zawsze miała jakieś ale, choćbym stanęła na rzęsach. Pewnie gdybym jej choć raz odpyskowała odwaliłaby się. Jednak moja natura mi na to nie pozwoliła. Klatka ta była niewdzięczna również  z tego względu, że była największa. Nie dość, że miała 3 piętra, to na dodatek długie korytarze, co się wiązało z większą liczbą lokatorów. No i musiałam kawał drogi przebyć z wiadrem pełnym wody, bo była najdalej. Co więcej, musiałam wziąć dwa wiadra, bo jedno było brudne już na starcie. 

Najlepsze były trzy klatki obok mojej kanciapy, dwupiętrowe, jasne. Łatwo było utrzymać w nich czystość. Okna także miały łatwe do mycia, bez żadnych krat i pojedyncze, tylko u góry. W pozostałych klatkach były okna u góry i na dole na jednej ścianie. Te na dole miały kraty, które trzeba było ściągnąć, żeby okno w ogóle otworzyć. Mycie okien było wyższą szkołą jazdy. Codziennie w każdej klatce czyściłam szyby w drzwiach, pomimo to, że mijało się to z celem, bo po chwili były "obłapane". Lubiłam to robić, bo od razu robiło się jakoś schludniej. Później zmieniłam „rejon” na trochę większy, żeby mieć więcej pieniędzy. Tam wszystkie klatki były ciemne i nie było efektu, kiedy posprzątałam. Tyle było tam dobrego, że nikt się mnie tam specjalnie nie czepiał. Chociaż większy sentyment mam do moich pierwszych klatek, wspominam je z nostalgią (chociaż nie wiem, czy wypada myśleć tak o klatkach?)

Spędziłam w tym znoju równo 3 lata! Odpowiadało mi to,  ze względu na studia. Mogłam wszystko pogodzić i miałam dużo czasu dla siebie. Na naukę znacznie mniej. Oczywiście wstyd mi było mówić o tym, gdzie pracuje. Mogłam wtedy usłyszeć jakie są zalety pracy 3 godziny dziennie i wolnych weekendów. Rozgrzeszało mnie trochę to, że studiuje, a więc mam wyższe aspiracje. Nie myślcie, że było tak kolorowo z tymi weekendami. Zimą czasami trzeba było się zjawić, żeby odśnieżyć chodniki!
 W tym okresie modliłam się o bezśnieżną zimę. Teraz współczuje wszystkim, którzy muszą odśnieżać. Zdarzało się, że Jadzia wysyłała Ryśka i Krzyśka do pomocy. Rysiek sprzątał plac, a Krzysiek mu pomagał za piwo. Chociaż to Krzysiek odwalał całą robotę. 

Krzysiek był sympatyczny i kulturalny za nich obu.

Później, żeby dorobić zaczęłam sprzątać mieszkania. Zahaczyła mnie lokatorka, bo jej syn szukał sprzątaczki. Byłam u nich z 3 razy i chyba się nie sprawdziłam, bo przestali się odzywać. Zresztą na samym początku usłyszałam, że sprzątała przede mną Ola, która niestety wyjechała i nie może już sprzątać. A bardzo się z nią zaprzyjaźnili. Chyba nie dorównałam Oli.  Ich sąsiadom za to moja praca odpowiadała. Pewnie nie mieli okazji poznać Aleksandry. Sprzątałam u nich dwa lata. Nawet opiekowałam się kotami, kiedy wyjechali na wakacje. Mieli hodowlę rasowych kotów. Wtedy właśnie pokochałam koty, których przedtem nie darzyłam zbytnią sympatią. Lubiłam tam sprzątać, bo nie wydziwiali. Byleby było czysto po mojej wizycie. Poza tym sierść kotów była wszędzie, dzięki temu efekt moich starań był szybko widoczny. Fajne było też to, że nie chodzili za mną, nie zagadywali na siłę. Dawali wolną rękę. Często nawet nikogo w domu nie było, oprócz kotów. Z czasem zaczęłam nawet sprzątać kocie kuwety, co nie było w umowie. W tym okresie mega schudłam. Poza sprzątaniem jeździłam dużo na rowerze, to wszystko zrobiło swoje. Patrząc na zdjęcia z tamtego okresu, wole siebie w wersji rozmiar większej. 

Nie dogodzisz!

21 maja 2017

"Szalone" fryzury

Przypomniałam dziś sobie, kiedy Klaudia bawiła się moją opaską, że kiedyś nie wychodziłam bez niej z domu. Ubierałam taką cienką, plastikową opaskę pomiędzy grzywkę a resztę włosów. Miałam zawsze minimum dwie w razie czego. Raz jednak zdarzyło się tak, że połamałam ostatnią. W akcie desperacji od razu pojechałam do miasta po następną. Myślałam, że wyglądam w niej tak szałowo, więc nie mogłam sobie pozwolić na dłuższe wyjście bez niej.

Gdy chodziłam do podstawówki prym wiodły dwa kitki. Rozpuszczonych włosów nigdy nie lubiłam, a w jednym kitku wyglądałam łyso. Że też nie wpadłam na kucyka u góry głowy! 

Miałam przedziałek po środku głowy, choć o wiele lepiej mi z przedziałkiem na bok. Ostatnio nawet planowałam przenieść go na drugą stronę, żeby włosy były uniesione, ale spadały mi na oczy i zrezygnowałam.

Opowiem Wam też o moim szale na piankę do włosów. Rok na pewno jej używałam i to na okrągło. W suche włosy wgniatałam piankę, dzięki czemu z prostych włosów robiły się fale i tym samym zwiększały objętość. Wyobrażacie sobie te oblepione strąki? Czasem uzyskiwałam lepszy efekt a czasem gorszy. Najgorsze jednak było to, że z miękkich jedwabistych włosów robiły się sztywne i szorstkie. Znosiłam to jednak w imię kręconych włosów. Jak byłam małą dziewczynką każda Pani z kręconymi włosami była dla mnie piękna. Nie ważne, czy faktycznie miała ładną twarz czy nie, kręcone włosy robiły wszystko. 

Moje włosy z czasem odmówiły współpracy z pianką. 

Dzięki Bogu! 

Nawet pianka nie dodawała im "życia" i na szczęście przestałam jej używać. A po jakimś czasie obejrzałam film na you tubie, w którym kosmetyczka mówiła, że nasze ciało czasem odrzuca to, co przez długi czas się u nas dobrze sprawdzało. Utwierdziło mnie to w tym, że pora z nią skończyć.

Następnie nadeszła pora na usilnie uniesienie włosów u nasady. Chciałam mieć niskie upięcie z jednoczesnym podniesieniem góry włosów. Moje włosy w ogóle nie współpracowały, chyba z racji tego, że są z natury bardzo delikatne. Musze zaznaczyć, że uniesienie chciałam uzyskać przy pomocy wsuwek, bez ingerencji tapirowania i lakieru. Wszystko drogą naturalną. Wszystkie próby kończyły się niepowodzeniem, a ja wciąż nie dawałam za wygraną. W końcu, na szczęście, to olałam i postawiłam na koczek u góry włosów, który towarzyszy mi do dziś. Ciekawe, kiedy najdzie mnie ochota na zmianę? Natomiast w uzyskaniu zadowalającej objętości pomaga mi puder dla dzieci, mąka ryżowa albo ewentualnie suchy szampon.

20 maja 2017

Dzieciaki łobuziaki

Klaudia budziła się, mam wrażenie, co chwile w nocy. Byłam tak rozdrażniona, że obiecałam sobie, że mojego cyca już na oczy nie zobaczy. Rano jednak przywitała mnie takim uśmiechem, że mój plan spalił na panewce. 
(To taki mały wstęp)
Pamiętacie jak Wam opowiadałam, o tym, że bawiłam się z bratem samochodami, a on ze mną lalkami? Już wiem dlaczego! Wczoraj przeczytałam w książce „Wczesna interwencja terapeutyczna”, że dziewczynki znacznie chętniej bawią się w typowe chłopięce zabawy, żeby później umieć się bawić ze swoim męskim potomstwem. A więc biologia!
W książce tej są też różne ćwiczenia, zabawy wspierające rozwój dziecka. W sumie nic odkrywczego. Jest tam wszystko to, w co zazwyczaj bawimy się z naszymi dziećmi. Robimy to wszystko przeważnie intuicyjnie, a dziecko ma dzięki temu niesamowitą stymulację. Przykładem jest robienie czegoś rączką dziecka, przesypywanie z kubeczka do kubeczka, przelewanie wody. Są to na pozór nieznaczące rzeczy, dla dziecka jednak jest to wspaniała przygoda odrywania świata, chwytania zależności. Dla nas jest to wszystko oczywiste, dla dziecka jest to („zafilozofuje”) podróż w nieznane. Dzięki takim pierdołkom uczymy nasze dzieci. 
Klaudia preferuje zabawę z drugą osobą, zaczepia, zachęca do wspólnej zabawy. Czasem człowiek popsioczy, że chwilę mogłaby zająć się sama. Natomiast w gruncie rzeczy powinien się cieszyć, bo interakcja z dorosłym pozwala jej na lepsze poznanie świata.
Jak już jesteśmy przy temacie dzieci poruszę jeszcze jeden temat. Nie lubiłam, kiedy do przedszkola dochodziły nowe dzieci. Z racji tego, że było to przedszkole prywatne zdarzało się to wręcz nagminnie. Może dlatego tak mnie to drażniło, bo miało to miejsce zbyt często. Najgorsze było to, że kiedy miałam już ułożoną grupę, „starsze- nowe” dzieci się przyzwyczaiły, musiałam zaczynać od nowa i tak w kółko i w kółko. 
Jednak po pewnym czasie tak się przyzwyczajałam do nowego przedszkolaka i z reguły trafiały się same perełki (podkreślam, z reguły).
Wspominam je z niesamowitą nostalgią!
Piotruś, ileż on miał uroku! Potrafił rozbawić mnie do łez. Spojrzenie miał bombowe. Nie widziałam śliczniejszego chłopczyka. Miał mnóstwo energii i pewności siebie.
Paweł dął mi wycisk. Nie mogłam wyjść, bo darł się w wniebogłosy. Jadł i obsypywał się piachem, byleby zwrócić swoją uwagę. Po minimum dwóch miesiącach mu przeszło. Ostatnio zobaczyłam go po ponad roku, aż się wzruszyłam. Niesamowicie dojrzał, nawet powiedział mi wierszyk, którego nauczył się na przedstawienie. Przystojniak z niego że ho!
Amelia. Na początku akceptowała tylko mnie. Przebojowa buntowniczka. Ma łobuzerską urodę i charakterek. Bardzo ją lubiłam.
Zuzia. Słodka jak jej imię. Nie dała mi popalić.
Filipek. Nieśmiały przystojniak. Długo zajęło mu, żeby się otworzył. Zresztą codziennie otwierał się na nowo.
Oskar. Fantasta, pasuje do niego idealnie. Po jakimś czasie naprawdę polubiłam tego specyficznego chłopca, aż przykro mi było, że odchodził do zerówki.
Wiktor. Sprawiał wrażenie rozpieszczonego. Na szczęście tylko sprawiał. Był przezabawny i fajny.
Dorotka, siostra Wiktora. Wspaniała! Miałam nawet przebłysk, żeby Klaudii tak dać na imię. To może śmieszne, co teraz powiem. Jednak ona nauczyła mnie wiele, jeśli chodzi o mój zawód, podejście do dzieci i do ludzi w ogóle.
Ok, starczy informacji o „moich dzieciach”. Oczywiście było ich dużo więcej.
Wiecie co odkryłam? Szybciej uczę się angielskich zdań mówiących o uczuciach i ludziach. Zdania typu „woda wrze w temperaturze 100 stopni C” dłużej wchodzą mi do głowy. To moje zamiłowanie ludźmi ma odzwierciedlenie nawet w nauce języka… Mam na myśli oczywiście to, jak lubię obserwować i analizować ludzkie zachowania, osobowości. Żebyście nie posądzili mnie o sprzeczne informacje, bo marna ze mnie dusza towarzystwa.

17 maja 2017

Znowu włosy

„Posuń się chłopczyku”

Usłyszałam te słowa w sklepie od pewnej kobiety. Nie wiem czemu posądziła mnie o bycie chłopcem, bo byłam w czapce i na pewno mama ubrała mnie co najmniej na czerwono. Miałam około 7 lat. Dotknęło mnie to tak, że pamiętam do dziś!
Obiecałam sobie, że moja Klaudia zawsze będzie miała długie włosy (bynajmniej tak długo, na ile ja będę miała na to wpływ). Mąż też jest takiego zdania. Będę ją czesać w kiteczki, warkoczyki. 
Będzie dziewczynką pełną gębą!
Źle wspominam moją fryzurę na chłopaka z dzieciństwa. Później zamieniła się w dłuższe włosy za ucho i to na tyle. Chociaż uwielbiałam wizyty fryzjerki w naszym domu, włosy po podcięciu były takie delikatne. Lubiłam zmiany. Podcięcie włosów chociażby o dwa centymetry było dla mnie przeżyciem. Chodziłam potem po podwórku, żeby pochwalić się swoją „nową” fryzurą i okręcałam się wzdłuż słupa do linki na pranie.
Mama raz zabrała mnie do prawdziwego fryzjera. Wiecie, takiego w mieście, w salonie fryzjerskim. Potem żałowała, bo moje włosy były tak krzywo obcięte, że od razu kupiła mi nowy kapelusz. Czerwony w białe kwiatki. 
Tak sobie myślę, że w mojej dziewczęcej garderobie przeważał kolor czerwony. Różu było zdecydowanie mniej. Z tego co się orientuje teraz róż jest passe w szafie małych dziewczynek. Królują pastele, biel, granat. Zresztą ja sama nie lubię ubierać Klaudii na różowo od stóp do głów. Wole go łączyć z kolorami stonowanymi, takimi jak biel, szarość, granat. Córka ma takie szczęście, że we wszystkim jej ładnie, w jednym mniej, w innym bardziej, ale zawsze w jakiś sposób jej to pasuje. Nie pasował jej jedynie żółty kolor, gdy była noworodkiem.
Kiedy miałam tę fryzurę za ucho, wiecie takie proste włoski z przedziałkiem po środku, bez żadnej grzywki, mama mi je po każdym myciu musiała podkręcić okrągłą szczotką i wysuszyć suszarką. Gdy jakiś włos mi odstawał dostawałam białej gorączki. Wszystkie musiały być wywinięte do środka. Teraz o dziwo moje włosy rzadko kiedy widzą suszarkę. Przeważnie chodzę spać w mokrych włosach. Nie myślcie, że to z lenistwa. Robię tak z troski o moje włosy. Nie chce ich dodatkowo wysuszać.

16 maja 2017

Zalety kontra wady

Zachwycają mnie ludzie, którzy  skupiają się przede wszystkim na swoich zaletach. Potrafią się ich tak mocno uchwycić, że zapominają o tym, co mają nie takie jak powinni. Jeszcze lepsze są osoby, które ze swoich wad potrafią zrobić zalety. 
Pamiętam, że kiedyś koncentrowałam się tylko na swoich wadach. Wyszukiwałam je i wyolbrzymiałam. Dziwiłam się, że z taką ilością mankamentów mogę w miarę wyglądać. W ogóle, dużo prościej było mi wymienić co mam nie tak niż co jest we mnie super. Ciekawe jak dziś wyszedłby taki sprawdzian? Zresztą doszłam do wniosku, że ludzie oczywiście piękni mogą się szybko znudzić, opatrzyć, a ci którzy mają coś nietypowego, może nawet nieładnego są bardziej intrygujący. To tylko moja opinia, nie bierzcie nic do siebie.
Ja z kolei byłam dobra w przerabianiu zalet na wady. Pesymistka do sześcianu!
Moja systematyczność była dla mnie niczym wybitnym. To, że szybko zapamiętuje i potrafię uczyć się na pamięć, także było słabe. Chciałam być dobra z przedmiotów ścisłych, bo to moim zdaniem świadczyło o wysokiej inteligencji. Może i tak, ale najważniejsze to uchwycić się tego, co mamy i zrobić z tego swój niezaprzeczalny atut. Naprawdę musimy pokochać sami siebie, bo nikt za nas tego nie zrobi. 
Wiem, że to banał. Jednakże moim zdaniem  tego typu banały są receptą na szczęście.
Nierzadko komentuje się kobiety bez makijażu, często gwiazdy, że wcale nie są takie ładne, że z taką tapetą każda byłaby piękna. Wiadomo, że każdy chce wyglądać jak najlepiej. Dlaczego nie korzystać z tego, co jest dostępne, jeśli ktoś ma na to ochotę? Lepiej się nie malować i czuć się cały dzień paskudnie dla idei? Po to, żeby nikt nam nie zarzucił, że jesteśmy ładne tylko z tapetą? Podobnie jest z ubraniami. Ubieramy to, w czym się dobrze czujemy, co jest często równoznaczne z dobrym wyglądem. Czeszemy, malujemy włosy itp. Oczywiście są też kobiety tak piękne, które nie potrzebują praktycznie nic. Szczęściary!
A na koniec hit dnia:
„Grzesiu, nie mam już żółtych włosów?”
„Nie, teraz masz fioletowe”
Na dokładkę:
„Ile mi daje ta opaska, mega mi w niej ciepło”
„No, na pewno zakrywa fioletowe włosy”
Umyłam włosy i fiolet stał się mniej intensywny. Szczerze mówiąc, wstydziłam się wyjść bez mojej opaski, bo światło słoneczne jest bezlitosne. Raz się zapomniałam i wyszłam na podwórko przestawić samochód. 
Dwaj sąsiedzi długo zatrzymali na mnie wzrok…

Wszyscy możemy być pewni siebie

Oglądałam dziś na you tubie, dziewczynę na wózku, która w widoczny sposób ma zdeformowane ciało i opowiada o swojej miłości. Ma wspaniałego pełnosprawnego męża. Jest przystojny, zabawny. Naprawdę nic mu nie brakuje. Zachowują się wobec siebie z wielką czułością. Niestety nie obyło się bez kąśliwych komentarzy, typu że ona go wykorzystuje, bo on musi sprzątać, jej pomagać itp. Że zachowuje się jak księżniczka, a jest leniuchem. No kurde! To już ekstra laska ma do tego prawo, a niepełnosprawna dziewczyna nie? Ma klękać przed nim i dziękować, że w ogóle ją chce? Dlaczego ona ma czuć się mniej wartościowa od innych? Ktoś tam nawet miał pretensję, że nie chodziła na studia i załatwiała sobie notatki. No ludzie! Kto tego nie robił? Moje myślenie kiedyś też było w podobny sposób ograniczone. Widziałam na ulicy kogoś wg moich standardów nieładnego, który był bardzo pewny siebie. W mojej głowie pojawiała się myśl, że on nie ma do tego prawa, bo nie wygląda. 
Aż wstyd o tym pisać! 
Na szczęście to już za mną. Jak już Wam pisałam, teraz podziwiam takich ludzi. Poprawiają mi humor, że ho! Oczywiście pozytywnie!

Kompleksy

Pojechałam z Basią wybrać kreację na zakończenie gimnazjum. Nie był to żaden bal, tylko spotkanie w pizzerii. Jednak każdy chciał wyglądać jak najlepiej. Poszłyśmy do sklepu z zamiarem zakupu spódniczek. Wybrałyśmy takie same, tylko w innych rozmiarach. Moja niestety była o dwa rozmiary większa, bo nie mieściłam się w biodrach, a to była biodrówka. Musiałam kupić 40! To była pierwsza rzecz, która tego dnia nadszarpnęła moją samoocenę. Drugą było odbicie w lustrze. Zauważyłam pierwszy raz, że mam cellulit. W domu nigdy nie było dużego lustra, w którym mogłabym się przejrzeć w całości. 
Chyba ta sytuacja zmotywowała mnie do jeżdżenia rowerem. Także nie ma tego złego…
Kupiłyśmy szare spódniczki w kratę. Ubrałam do tego…Uwaga! Seledynową bluzeczkę w kropeczki, plus beżowe klapki. Do tego moja fryzura „na chłopaka” odrastała. Włosy były usilnie prostowane, niestety efekt był krótkotrwały. Najgorsza była w niej grzywka ścięta na ukos. Chciałam mieć dłuższą grzywkę czesaną na bok, ale tutaj też nie dogadałam się z fryzjerką. Moim makijażem była srebrna, brokatowa kreska na oczach i to na tyle. Mimo to zabawa była świetna! Bez alkoholu rzecz jasna. Chociaż zdjęć wolałam nie oglądać. Pod wpływem emocji nawet je usunęłam. Teraz żałuje. Chociaż ostatnio obrałam taką taktykę, że usuwam zdjęcia, na których wg mnie źle wygląd. 
Kiedyś głupio było mi tak robić, bo czułam się nieszczera wobec siebie. Teraz bardziej zależy mi na nie psuciu sobie humoru niż na wyimaginowanej nieszczerości.

15 maja 2017

Ach te włosy!

Byłam sceptyczna do naturalnych metod pielęgnacji. 

Twierdziłam, że człowiek z genami nie wygra. 

Oczywiście dobre geny to podstawa, jednak odpowiednimi sposobami można dużo osiągnąć. Kiedyś nie wierzyłam, że zwykła woda z kranu, może szkodzić cerze. Okazuje się, że blond włosom również, bo zawiera miedź, który żółci nasz kolor. Kiedy o tym przeczytałam zaczęłam używać przegotowanej wody. 

Ciągle szukałam idealnego podkładu, bo wszystkie albo się świeciły albo podkreślały suche skórki. Dopóki nie obejrzałam filmów z pewną wizażystką, wg której żaden podkład nie będzie dobrze wyglądał, gdy skóra nie będzie odpowiednio złuszczona i nawilżona. 

Naprawdę działa!

Przedtem w ogóle nie używałam kremów, tylko mleczko do oczyszczania. Z włosami było podobnie, myłam obojętnie jakim szamponem. Odżywki szczędziłam, bo chciałam uzyskać efekt push up na głowie. 

Po jakimś czasie nie mogłam włosów rozczesać! 

Potem znalazłam "przepis" na naturalny szampon z sody i mąki i czegoś tam jeszcze. (Już Wam wcześniej pisałam, że chodziłam obsypana mąką, bo włosy były niedomyte). Chodziło w tym o to, że włosy po jakimś czasie miały się przestać przetłuszczać. Uprzedzali, że trzeba uzbroić się w cierpliwość, której mi zabrakło. Potem trafiłam na blog blondeme bodajże, ona twierdzi, że nie trzeba rezygnować z szamponów tradycyjnych, tylko przedtem naoliwić włosy, żeby zapewnić im ochronę przed nadmiernym wysuszeniem. Trzymam się tego do dziś. Tak to jest, że każdemu odpowiada coś innego. 

Jak już się na coś napalę, to nie ma mocnych!

Myjąc włosy sodową miksturą twierdziłam, że już nigdy nie użyje zwykłego szamponu. Namawiałam też mamę... 
Może moja cierpliwość w końcu zostałaby  nagrodzona? Raczej się nie przekonam.

Włosy i mały sekret

Prawie nie przyszłabym dziś do Was, bo usnęłam z Klaudią. Jednak wieczorne plany nie pozwoliły mi na głęboki sen.

Znowu skończyłam z fioletową płukanką na włosach i chodzę z takimi szarymi pasemkami. Gdy były mokre, byłam przerażona! Chciałam nawet dzwonić do fryzjerki, żeby zrobiła mi parę pasemek, które to zniwelują. 
Po wysuszeniu okazało się, że nie jest tak źle. Na drugi dzień też umyłam i nałożyłam płukankę na same odrosty. 
Zadziałała! Aż za bardzo. Co prawda żółty kolor zrobił się bardziej neutralny, ale też, mam fioletowe pasemka. 
Zdradzę Wam mój sekret. Często, gdy nie wiem, czym dane słowo zastąpić korzystam z internetowego słownika synonimów. Kiedyś pomyślałabym, że nie umiem pisać i nie powinnam tego robić, skoro muszę korzystać z pomocy. Nic bardziej mylnego! To jest też pewien rodzaj zaradności życiowej, umieć wykorzystać wszystko co jest w Twoim zasięgu. Podpowiedział mi to mój współlokator, kiedy pisałam prace magisterską. Bez słownika synonimów nie skończyłabym pracy do dziś!

13 maja 2017

Idealnym być

Podczas wieczornych wygłupów z Klaudią odkryłam, że nigdy nie byłam tak szczęśliwa, niż przez ten rok gdy jest z nami. Nie zastanawiałam się wcześniej nad tym. Zresztą nawet dziś o tym nie myślałam, jakoś tak samo to do mnie dotarło. Pewnie dlatego, że człowiek szybko się przyzwyczaja. Nie chodzi mi tu też o to, że ciągle chodzę i się uśmiecham i nigdy nie jestem wkurzona, bo jestem. Ale o to, że mimo to, jestem szczęśliwa. Mam umysł wolny od głupich myśli. Może z powodu braku czasu? Mój cenny wolny czas chce przeznaczyć na coś naprawdę fajnego, bo nie wiadomo kiedy będzie następna wolna chwila.
Ostatnio rozmawiałam z Justyną i powiedziałam jej, że czasem się wkurzę, że jestem zmęczona i potem mam wyrzuty sumienia, bo przecież tyle mam, a narzekam? Jej słowa przyniosły mi ulgę. Jesteśmy tylko ludźmi. Musimy czasem dać upust emocjom. Być ludzcy dla siebie. Kiedy sobie na to pozwalam i otwarcie przed sobą przyznam, że czasem naprawdę mi się nie chce, szybciej zaczyna mi się chcieć. Nie musimy być non stop idealni. Szczerość wobec siebie też jest ważna.
Zauważcie ile nasze słowa dla kogoś mogą znaczyć? Często nie zdajemy sobie sprawy, ile komuś pomagamy, chociażby rozmową.

Trinny i Susannah vs Radzka

W wakacje codziennie jeździłam rowerem. Robiłam to w sandałach na koturnie i sukience, najczęściej. Trochę było mi głupio, że nie mam sportowego stroju. Kupiłam później trampki, żeby się wpasować...

Nawiązując do roweru. Kilka lat temu wakacje upłynęły mi na przejażdżkach, w których towarzyszyła mi Ewa. Co parę dni składałyśmy wizyty na targu, na którym był lumpeks. Wystarczyło mieć dwa złote, żeby coś stamtąd kupić. Nam zależało na bluzkach na ramiączkach, takich najzwyklejszych, bo stwierdziłyśmy, że wyglądamy w nich najkorzystniej. Zawsze kiedy miałyśmy parę złotych wsiadałyśmy na rower i na targ. Był on w pobliskim mieście, więc czekało nas 5 km drogi i drugie tyle z powrotem. Za 2 złote? Było warto!

Przed bluzkami na ramiączkach miałam okres na tuniki. Po obejrzeniu Trinny i Susannah. Trinny je polecała dla gruszek. W lumpeksach był ich wysyp. Wg niej w tunikach nie widać, gdzie kończy się krocze, więc nie sposób zauważyć gdzie zaczynają się nogi. Może coś w tym jest. Jednak ja wole inne sposoby na optyczne wydłużenie nóg albo przynajmniej nie skracanie tego, co mam. Chociaż uwielbiałam je oglądać. Goka również. 
Nie jestem pewna kogo darzyłam większą sympatią?
Poza tym jestem niska. Sądzę, że tuniki może i nie pokazywały gdzie zaczynają się moje nogi, ale też mnie przytłaczały. 
Obecnie urzekła mnie Radzka stwierdzeniem, że pokazuje w czym dana figura wygląda najkorzystniej, lecz każdy może nosić to, w czym się dobrze czuje, bo jeśli w czymś się dobrze czujemy, to będziemy też dobrze wyglądać. To mi odpowiada! 
Gdy dopadł mnie szał właśnie na T i S, analizowałam, często z Kamilą, jaką dana kobieta ma figurę. Naszym ideałem, wcale nie była klepsydra, a wazon. Lekko zaokrąglone biodra, długie, szczupłe nogi, lekkie wcięcie w talii i średni biust. Kiedyś myślałyśmy że Kamila jest kolumną. Teraz wg nas jest gruszką z długimi nogami. Szczęściara! Ja też jestem gruszką, ale bez długich nóg (haha)… Drugą najlepszą figurą jest wg mnie klepsydra, wiecie w stylu Marlin Monroe, potem stawiam na kręgiel jak Hally Bery, następnie lizak ( Angelina Jolie) na równi z kolumną, niczym Małgorzata Kożuchowska. 
Ps. Zresztą uważam, że każda figura ma swój urok, a ciuchy mogą zdziałać cuda. Nie zapominajmy również o ćwiczeniach, żeby na plaży nie było dużo gorzej niż w ubraniu (mały suchar).

Wygląd

Wiecie jaki zawsze miałam problem? 
Oszczędzałam moje dobre ciuchy, tzn. takie, w których czułam się najlepiej i zakładałam te, które były takie sobie. Efekt tego był taki, że ubrania, w których mogłabym wyglądać naprawdę korzystnie były rzadziej używane od tych gorszych. 
Dziwactwo! 
Do tej pory czasem się na tym łapie. Zaglądam do szafy ubierając Klaudie i myślę sobie „nie, tego szkoda”. Potem pukam się w głowę, że ona za chwile z tego wyrośnie. 
Drugą stroną medalu jest to, że wyglądasz gorzej i czujesz się gorzej.  Istniała dla mnie pewna granica dobrego wyglądu, którą głupio było mi przekraczać. Nieźle co? 
Lepiej dobrze wyglądać i iść przez życie z uśmiechem, niż czuć się źle i odstraszać ludzi. Nie, nie wyglądem, a podejściem do życia. Człowiek potrafi więcej, gdy dobrze czuje się we własnej skórze. Przynajmniej ja tak mam.

Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda...

Klaudia uwielbia patrzeć jak myje zęby. Radochę ma nie z tej ziemi. Dzięki temu przypomniałam sobie, jak my z Tomkiem chodziliśmy do łazienki, patrzeć jak mama z tatą myją zęby. Straszyli nas pianą w ustach, a my się świetnie bawiliśmy. Dziś gdybym zobaczyła czyjąś jamę ustną pełną piany, zwymiotowałbym na miejscu. 
Dużo rzeczy mnie obrzydza. 
Nawet ceny! 
Mój brat mi je przyklejał, gdzie popadnie, żeby mnie wkurzyć. Obrzydliwe też były kartki zrolowane w dłoni, wydawały mi się takie przepocone!
Co roku w szkole było sprzątanie świata. Postanowiłam się w wziąć w garść i przestać się brzydzić. W tym dniu się udało. Ale tylko w tym dniu...
Ps. Najlepsze podczas sprzątania były drożdżówki po skończonej pracy. Były wielkie i miały dużo lukru. Co roku nie mogłam się doczekać. Pomimo, że w domu często jadłam drożdżówki… 
A potem zostałam "zawodową" sprzątaczką. Życie potrafi nas zaskoczyć!

12 maja 2017

Co nie co o pieskach

Nie cierpieliśmy z Igorem psa pewnej Pani. Zawsze zostawiała go pod sklepem, luzem, bez smyczy. Dobierał się do nóg! Zanim wybraliśmy się do sklepu, upewnialiśmy się czy Myszka (Myszka? Chyba Szczur!) nie jest w pobliżu. Najgorzej było, kiedy byłeś już w środku, a Pani od Myszki weszła za Tobą. Trzeba było zmierzyć się z gadem. Igor do tego celu wykorzystywał trzepak. Wskakiwał na niego, a Myszka ujadała na dole. Raz trochę czasu na nim spędził, zanim Pani Myszkowa zrobiła zakupy.
Długo potem nie lubiłam psów. Nie rozumiałam ludzkiego zachwytu nad nimi. Dopóki Tobi nie pojawił się na mojej drodze. Teraz lubię nawet koty i strasznie ubolewam nad cierpieniem zwierząt. Najbardziej mi smutno, kiedy ktoś krzywdzi zwierzęta i dzieci, bo są takie bezbronne…

Raj dla podniebienia

Hej Asia, jadłaś już dziś coś słodkiego?”

Nie, nie chciałam się z nią podzielić... (Haha!)
Po prostu za każdym razem, kiedy do niej przychodziłam pytałam się czy coś zjadła, żeby za chwilę wymieniać jakich rarytasów zażyło dziś moje podniebienie. Chyba chciałam się pochwalić, bo nie wiem, jaki mógł być inny cel? 
Mieliśmy z Tomkiem dobrze , bo babcia z samego rano wyruszała na łowy do pobliskiego wiejskiego sklepiku. Nawet mnie zawsze udało się na coś załapać. 
Mogłam się potem chełpić bez liku. 
Ale to było głupie! 
Asia, później mi to wypomniała. Myślała, że bawię się z nią tylko dlatego, żeby pochwalić się tym, co zjadłam (Haha! Musiałam się zaśmiać). Zauważcie jaką dużą rolę odgrywało jedzenie w moim życiu?
Kiedyś zanosiłam lekcje mojej koleżance, bo była chora. Jej mama spytała się mnie czy jadłam już obiad. Powiedziałam, że tak. Gdybym wiedziała, że nie dostane drugiego obiadu, skłamałabym, że nie. W moim domu było na porządku dziennym, że trzy razy jadłam zupę. Ziemniaków i mięsa nie cierpiałam, na szczęście były tylko w niedzielę. W poniedziałek zawsze była grochowa. Musiałam wybierać plewy z grochu, bo nigdy nie był dobrze oczyszczony. Lubiłam to. 
Rano zawsze chodziłam po bułki do sklepu. Najlepsze były w niedziele, jeszcze ciepłe. Trzeba było jednak wybrać się odpowiednio wcześnie i postać trochę w kolejce, bo miały niezłe wzięcie. Bułki jadłam tylko z masłem, żeby nie zaburzyć smaku. Do teraz tak mam.
W Liceum z kolei miałam fazę na jogurty. Najlepsza była kaszka manna poranna. Szybko z nimi skończyłam, bo szło mi w "biedra". Kto by pomyślał?
Ps. Po płukance moje włosy wyglądają dużo lepiej. Za drugim razem to w ogóle będzie raj na głowie.

09 maja 2017

Potrzeba ludzką potrzebą

Nie cierpiałam mojego stażu w bibliotece, chociaż co niektórzy mogliby mi go pozazdrościć. Pracowałam 6 godzin, zamiast 8. Nie miałam konkretnego zadania do roboty. Robiłam wszystko to, czego nikt nie chciał robić. Chodziłam na pocztę, do sklepu, parzyłam kawę, segregowałam dokumenty. 

Kiedy były występy, spotkania autorskie, itp. pracy było dużo. Wtedy się nie nudziłam. Jednak tego też nie lubiłam, bo trzeba było być mega kontaktowym, otwartym, uśmiechniętym. (Od pierwszego wejrzenia, bo przecież wątpliwe było kolejne). 
A jak już wspominałam to nie jest mój konik. 
Głupio było mi komukolwiek mówić, że nie podoba mi się ta praca, bo przecież lepiej trafić nie mogłam. 
Chciałam mieć tam jakieś konkretne zadanie. Człowiek musi czuć się potrzebny.
Sięgając pamięcią do mojego dzieciństwa, zawsze chciałam pomagać mamie w pracach w kuchni, szczególnie tych przedświątecznych. 
Kiedy pytałam, co mogę zrobić, zawsze padała ta sama odpowiedź „możesz pozmywać naczynia”. Za każdym razem byłam tak samo rozczarowana, jednak nie dawałam za wygraną. 
Teraz obiecuje sobie, że nie będę Klaudii tego proponowała, kiedy sama będzie chciała pomóc (chociaż lepiej się nie zarzekać). Lubiłam też obserwować mamę przy myciu wanny. Nie mogłam się doczekać, kiedy sama zacznę to robić. Oczywiście, gdy obowiązek ten spadł na moje barki, przestało mi się to podobać. (Choć w sumie jako były spec od sprzątania, najbardziej lubiłam sprzątać łazienki).
Moja córka, mająca niewiele ponad rok, już lubi czuć się potrzebna. Uwielbia coś komuś zanieść, wyrzucić po sobie chociażby pampersa. Chyba jesteśmy tak zaprogramowani? W Kościele dałam jej pieniążek, żeby wrzuciła księdzu do koszyka. Ależ ona miała misję! Czuła się taka ważna. Co najważniejsze, chwilę usiedziała w miejscu...
Ps. Jednak mój odrost jest trochę żółty w świetle dziennym. Muszę  zrobić fioletową miksturę. Teraz już wiem jak jej używać. Rozmieszam ją z odżywką, nałożę na parę minut na same odrosty i potem umyje głowę. Dawniej robiłam tak, że płukałam po całej długości włosów i chodziłam z fioletowymi pasmami przez parę dni…

08 maja 2017

Introwertykiem być

Miałam taki moment w życiu, że nie lubiłam spotkań z ludźmi. 
 No nie lubiłam...
Czułam się taka nijaka i bałam się, że zabraknie mi tematów do rozmów. 
W końcu ktoś otworzył mi oczy (nie zdradzę kto), że rozmowa to dialog, który nie spoczywa tylko na moich barkach. Może nie zawsze jest tak, że to ja nie mam tematu, a druga strona go nie ma? Nie wiem, nie wnikam, ale to bardzo pocieszające. 
Że też sama na to nie wpadłam! 
Takie zamknięcie się na świat, nie jest dobre. Nikt nie przekona mnie do tego, że jest szczęśliwy spędzając czas samemu. Człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Można sobie wmawiać, że jest ok. Jednak wątpię, że tak jest. 
Wiem po sobie, bo nie lubiłam być z ludźmi, a bez nich czułam się jeszcze gorzej. 
Jak dobrze, że ten czas jest za mną! 
Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi o to, żeby non stop się z kimś spotykać, chodzić na imprezy i nie wiadomo co robić na siłę. Ale odcięcie się od ludzi jest destrukcyjne dla człowieka. Nieraz jest ciężko. Potrafimy siebie nawzajem wkurzać z szewską pasją. Aczkolwiek miejmy do siebie nawzajem dużo zrozumienia. Każdy z nas jest inny i każdy ma prawo taki być. 
Kiedyś z Ewą stwierdziłyśmy, że gdybyśmy nie znały się od dziecka i zobaczyły gdzieś na ulicy to na pewno byśmy się nie polubiły. Były z nas dwa chodzące nerwusy, które wszędzie wietrzyły złe spojrzenia czy obgadywanie za plecami. 
Wariatki! 
Przecież my też wysyłamy ludziom sygnały! To działa w obie strony. My jak gdyby, oczekiwałyśmy sympatii od innych, nie dając nic w zamian.
Tak teraz myślę, że takie zachowanie jest niejako mechanizmem obronnym. Człowiek z natury nieśmiały, udaje niedostępnego, żeby ukryć swoją wstydliwą osobowość.
Często mam tak, że analizuje swoje rozmowy z innymi ludźmi. Co powiedziałam, jak się zachowałam i do głowy przychodzą mi myśli, jak mogłam zrobić to lepiej. Nierzadko wtedy nachodzi mnie inwencja twórcza, która zasypuje mnie niezłymi pomysłami. 
Rozumiecie? 
A mogłam to tak powiedzieć. Tu dorzucić jakiś żart. 
Życie introwertyka nie jest łatwe...A może właśnie jest bardziej interesujące niż myślimy?
Ps. Pierwszy raz na studiach, na wykładzie z psychologii, dowiedziałyśmy się z Kamilą, że ludzie dzielą się na introwertyków i ekstrawertyków. Było to bardzo interesujące, bo w końcu mogłyśmy do czegoś przypiąć naszą niełatwą osobowość. Lubiłyśmy dzielić naszych znajomych na te dwie grupy. Analizowanie ludzkich osobowości stało się naszym hobby.

07 maja 2017

Spodniowe wpadki

Modne ciuchy dostawałam wtedy, kiedy przestawały być modne. 

Pamiętacie modne szare spodnie, z dużymi kieszeniami po bokach? Można było nawet kupić górę do kompletu. Takiej rozpusty, rzecz jasna, u mnie nie było. Dostałam je dopiero, gdy wychodziły z obiegu. Tak samo było z czarnymi dzwonami z dużą klamrą z przodu, taką imitacją paska. Byłam prze-szczęśliwa, kiedy je dostałam. Niestety wylałam na nie zmywacz do paznokci, chyba nawet w ten sam dzień... Byłam zrozpaczona. Próbowałam zamalować plamę czarnym pisakiem. Nie dał rady. Prześwitywał jaśniejszy kolor. Koniec końców, chodziłam w nich, bo czy miałam wybór? 
Nie myślcie, że zawsze byłam tak „poszkodowana”. Byłam chyba jedyną posiadaczką  spodni, które z przodu przypominały skórę węża, a z tyłu były pokryte pluszem. Ile dziewczyn mi ich zazdrościło!
Kolejną moją przygodą ze spodniami były brązowe sztruksy. Pamiętam do dziś, że były bardzo wygodne, niczym getry. Czułam się w nich świetnie. Szkoda, że nie nacieszyła się nimi zbyt długo. Rozprułam je na kieszeni, broniąc wejścia do garażu Dżasty niczym "Hirou" (czyt.bohater). Zszyłam je i nosiłam dalej , ale to już nie było to. Straciły szyk i elegancję.
Jak już mowa o garażu, to zabawa była tam przednia. Miał mały strych, co czyniło go jeszcze bardziej wypasionym. Był wyposażony w jakieś stare kanapy. 
Możecie sobie wyobrazić, jak można było puścić wodze fantazji? 
Okno miało widok na pole. Nim właśnie wychodziliśmy szaleć na bale, gdy był okres żniw. Z tego szaleństwa najbardziej zapamiętałam obszczypane nogi…
Ps. Pofarbowałam dziś odrosty. Jestem zadowolona z efektu. Przedtem robiłam pasemka rozjaśniaczem, ale nawet najlżejszy rozjaśniacz dużo bardziej niszczy włosy niż farba. Posiadaczkom blond włosów polecam blog „Blondeme”. Jest tak naprawdę sporo cennych rad.

04 maja 2017

"Ja siama"

„Zostaw to”

„Grzesiu to zrobi”

Rzekła mama, kiedy zmieniałam tusze w drukarce.

Uniosłam się, że chce sama, bo nie można wiecznie liczyć na kogoś. Najlepiej brać sprawy w swoje ręce. Zresztą nie wiadomo kiedy dana umiejętność się nam przyda.
Od zawsze Tomek w naszym domu zajmował się sprawami komputerowymi itp. Ze wszystkim leciałam do niego, bo było mi wygodniej. Nawet nie chciało mi się samej kombinować. Tak samo i prowadzenie samochodu nie interesowało mnie nigdy, a teraz nie wyobrażam sobie nie mieć prawa jazdy. Powiem więcej, lubię jeździć! Tak jest z wieloma rzeczami. Lepiej nieraz samemu do czegoś dojść, niż iść na łatwiznę.
Wracając do tuszy, to udało mi się je samej wymienić. Byłam upaćkana, biurko również, ale miałam swoje małe zwycięstwo. 
Na marginesie, to zdaje sobie sprawę, że nie dokonałam dziś nic wielkiego. Jednak co moje to moje!
Ps. Klaudia maszerowała dziś po sklepach i mieście za rączkę!  Jej uśmiech był powalający!

03 maja 2017

Wena weną, życie życiem

Każdy z nas się czymś martwi, stresuje. Pewnie jedni mniej, drudzy bardziej. 
Ja również przejmowałam się tym, że skończą mi się tematy do pisania. 
Na początku mojej przygody z "piórem" analizowałam w głowie czym chce się z Wami podzielić i zaświtała mi myśl "że może to za mało?” 
Jednak spróbowałam. 
Pomyślałam sobie, że zacznę od tego co przychodzi mi do głowy jako pierwsze, a o resztę pomartwię się później. Jak do tej pory naprawdę nie muszę się tym niepokoić. Im więcej pisze, tym więcej mam pomysłów i wspomnień. 
Często, kiedy jadę samochodem nachodzą mnie różne wspomnienia, którymi chce Was uraczyć. Niestety najczęściej, jak tylko siadam do pisania, wylatują mi z głowy i pisze o czymś zupełnie innym. Nie macie pojęcia jak mnie to wkurza! Wytężam mózg, żeby sobie przypomniał o co mi chodziło. Na próżno. Nie współpracuje ze mną. Pewnie i tak wszystkie się pojawią, tylko nie w tej kolejności, co chciałam. W ogóle zamierzałam opisać swoje życie chronologicznie. Od dzieciństwa, do momentu, w którym jestem teraz. 
Nie wyszło... 
Chciałam tak zrobić z tego względu, żeby lepiej się Wam czytało, ale mam nadzieje, że tą formą nie jesteście zawiedzeni.
Nawiasem mówiąc wymyśliłam już tytuł do mojej książki i tekst podziękowania. Oczywiście, mniej więcej, w głowie. 
A co! Jak marzyć to na całego! 
Do końca jeszcze nie potrafię sprecyzować wyglądu okładki.

Od sprayu do wybaczenia!

Dziś musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby pocieszyć się po nieudanym zakupie sprayu, który miał maskować odrosty. Od razu zaczęłam się zastanawiać na czym w ostatnim czasie zaoszczędziłam, żebym wyszła na zero. 
Spray okazał się totalną porażką. Nie dość, że nic nie zakrył, to na dodatek włosy były po nim sztywne. 
Właśnie je umyłam i poczułam niezłą ulgę. Suchy szampon lepiej radzi sobie z odrostami niż ten wynalazek . 
Po nieudanych zakupach pocieszam się właśnie tym, gdzie ostatnio udało mi się zaoszczędzić. 
Chcąc nie chcąc muszę pomyśleć o farbowaniu... Okropnie wyglądam z odrostami!
Dzisiejsza sytuacja naprowadziła mnie na jedną myśl. Mianowicie, że musimy sobie wybaczać (nieźle! Zakup sprayu przyczynił się do rozmyśleń na temat przebaczenia!)  Nie rozpamiętywać czegoś, co zrobiliśmy źle, co nam nie wyszło. To nie prowadzi do niczego dobrego. Nie nakręcajmy się. Choćby taka pierdoła, jak nieudany zakup. Lepiej machnąć na to ręką i starać się być mądrzejszym następnym razem. Nasze dołowanie się i nakręcanie zaszkodzi tylko nam samym. 
W książce Reginy Brett przeczytałam, że jeśli się czymś martwimy, wkurzamy na coś, to pomyślmy czy za parę lat będzie miało to znaczenie. Jeśli nie, to trzeba o tym zapomnieć. Czasami jest to bardzo ciężkie. Wiem po sobie. Trudno zmienić swój utarty schemat myślenia. Tym bardziej jeśli zostaliśmy w ten sposób "zaprogramowani". Mnie samej bardzo ciężko było zacząć myśleć pozytywnie. Jestem pesymistką do kwadratu! Swego czasu, kiedy wszystko szło po mojej myśli, zaczynałam się martwić tym, że teraz na pewno spotka mnie coś złego, bo zbyt długo nie można mieć dobrze. Życie wymaga równowagi - mój tok myślenia. Tym samym nigdy nie umiałam cieszyć się chwilą. Pojawiało się czerwone światło, że za chwilę coś musi pójść nie tak. 
Jest coraz lepiej. Jednak do szalonego poziomu optymizmu jeszcze mi daleko. Chociaż może i dobrze, bo ponoć niebezpieczne są różowe okulary.

02 maja 2017

Szczerość do bólu plus depilacja

„Monia pożycz golarkę od brata i zgól wąsik”

„Kolega” mi doradził na boisku przy sporej grupie rówieśników. 
Kto by nie strzelił buraka w takiej sytuacji? 
Jak się do tej sprawy zabrałam nie będę się rozpisywać, bo pisałam Wam o mojej przygodzie z wodą utlenioną, woskiem i pęsetą. Całe szczęście, że nie poszłam za jego radą, tylko poszukałam innych metod pozbycia się „pieruństwa”.   
Później często strzelałam buraki. Nie pomagało to rzecz jasna w nabywaniu pewności siebie. Najgorsze jest w tym to, że kiedy się już pojawi, to nierzadko ktoś wypali z tekstem „jaki burak”. Wiadomo, że mamy wtedy utrudniony powrót do normalnego koloru skóry. Murzyni mają dobrze. (Czarnoskóry z rumieńcem? Niespotykany widok).
Drugą sytuację z niepożądanym owłosieniem miałam w 3 klasie podstawówki. Szybko zaczęłam dojrzewać i kolega z klasy dostrzegł moje włoski pod pachami. Nie był dyskretny (na moje nieszczęście) i podzielił się z resztą klasy swoim odkryciem. 
Szłam w zaparte, że nie mam żadnych włosów. On kazał udowodnić, ja byłam nieugięta. Potem unikałam bluzek, które mogłyby obnażyć mój "sekret". Zgoliłam je dość wcześnie. To była pierwsza część ciała, którą zaczęłam depilować.
Dzieci potrafią być okrutne. Winą należy tu obarczyć dziecięcą szczerość (czasem do bólu). 
Swego czasu również miałam fazę na szczerość. Uważałam, że trzeba być szczerym za wszelką cenę. W dodatku, jeśli się kogoś nie lubi, to nie dawać do zrozumienia, że jest odwrotnie. Nie było to mądre... Ile krzywdy można wyrządzić komuś takim zachowaniem. Nie mówię naturalnie, żeby okłamywać ludzi i pozorować sympatię do kogoś. Jednak lepiej czasem się przymknąć. Takie jest moje zdanie. Lepiej powiedzieć mniej i zachować coś dla siebie, niż sprawić komuś ból.
Ps. Wiecie na co ostatnio wpadłam? Moje motto „Następnym razem będzie lepiej” ściągnęłam z „Przeminęło z wiatrem”. Tam Scarlett mawiała „Pomyślę o tym jutro”. Myślę, że mają wspólny mianownik. 

01 maja 2017

Po prostu książki

Dostałam od Ani książkę „Zanim się pojawiłeś”. Przeczytałam parę stron i jestem oczarowana. Przyczepić się mogę jedynie do okładki i tytułu, które nie zachęcają po sięgniecie tej książki (przynajmniej mnie).
Trafić na dobrą książkę to nie lada wyczyn. Pewnie dlatego, że każdy ma inny gust. Co jednym się podoba, innym nie musi. Osobiście nie rozumiem zachwytu Grayem. Ani trochę mnie nie urzekł. Nawet nie doczytałam do końca (a może w tym tkwi błąd?).
Choć z książkami jest tak, że w pewnym okresie nie tknąłbyś danej książki, a za parę lat cię ona zachwyca. Swego czasu, wygrałam książkę na konkursie poetyckim, tzn.za napisanie wiersza. Piałam kiedyś wiersze... Dziwie się, bo nie lubię ich nawet czytać. Wolę prozę. 
Była to książka o żonie Freuda. Napisana w formie listów. Martha Freud korespondowała z dziennikarką. Oczywiście była to fikcja wymyślona na potrzeby książki. Gdy ją dostałam schowałam ją głęboko w szafie z myślą, że raczej jej nie przeczytam. Po paru latach, nie mając nic innego w zanadrzu sięgnęłam po nią. Byłam zachwycona. Wszystko zależy na jakim etapie życia jesteśmy. Nasz gust się zmienia. Naturalnie istnieją klasyki, w każdej dziedzinie, które stale będą się nam podobać. 
Uwielbiam książki pisane w pierwszej osobie. A jeszcze bardziej te, które są prawdziwymi historiami życia. Fascynują mnie też czasy PRL-u. Pewnie żyć bym w nich nie chciała, ale filmy, książki, opowieści z pierwszej ręki mnie pasjonują.
Ile kobiety musiały się w tamtych czasach nagimnastykować, żeby dobrze wyglądać. Zrobić coś z niczego. Przerobić spodnie na spódnice, długi rękaw na krótki. 
A jakie były eleganckie! 
Myślę, że wyczucie stylu wtedy, kobiety miały lepsze. Dziś przez dostępność wszystkiego, tracimy ten zmysł. Nie mam zamiary tu nikogo obrażać, jak już mówiłam, każdy ma inny gust. Mnie po prostu fascynuje tamten czas.
Lubię też słuchać opowieści mamy mojego męża o swojej młodości. Opowiadała mi kiedyś, jak szła w szpilach i czarnej spódnicy z torbą podróżną, w której były butelki, które chciała sprzedać! To się nazywa zaradność życiowa. Myślę, że cechuje ona większość osób z czasów PRL-u.
Sama miałam przygodę ze sprzedażą puszek. Jechałam z Igorem i Dżastą rowerami do pobliskiej wsi. Ich siaty były pokaźnych rozmiarów. Miałam małą zrywkę, która nie do końca była wypełniona. 
Zarobiłam 50gr! 
Ale tylko dlatego, że facet się zlitował i zaokrąglił moją sumę! Na szczęście stać mnie było na chipsy (chodziły wtedy po 50gr).

Ciucholand albo po "amerykańsku" second hand

Będąc przy temacie zakupów, to nie może u mnie zabraknąć polowań w lumpeksie. Tam dopiero straciłam majątek! 
Z myślą o oszczędzaniu...
Najlepsze było kupowanie stamtąd spodni, które potem i tak przerabiałam u krawcowej. Przeważnie zwężałam, żeby były bardziej "rurkowate". Potem ubrałam je parę razy albo wcale. Tak o to, za parę takich bezużytecznych spodni, miałabym jedną parę porządnych, bez przeróbek. 
Sporadycznie jeszcze zdarza mi się zajść do lumpeksu, chociaż bardziej przemyśle temat. Ostatnią moją wpadką był czarny płaszcz, który obłazi i którego ani razu nie założyłam. Na szczęście kosztował tylko 8zł. Nie powiem, bo czasami naprawdę warto coś stamtąd kupić. Mam kurtki, które  noszę do dzisiaj. Jakkolwiek lepiej zastanowić się dwa razy zanim coś się weźmie. Co nam po tym, że oszczędnie wydamy 10zł, jak tej rzeczy nie ubierzemy ani razu? (taka mała rada doświadczonej "lumpiary").