29 kwietnia 2017

Zakupy, to nie taka prosta sprawa!

Wczoraj na zakupach, upolowałam spódniczkę za 13 zł i sukienkę za tyle samo! 
Lubię kupować tanio. Nie wydam na bluzkę więcej niż 30zł. Z butami mam ostatnio taki traf, że kupuje za około 30zł. To zasługa mojej małej stopy, gdzie zostają ostatnie przecenione pary, rozmiar 35 albo 36 zawsze się trafi. 
Ta moja niechęć do drogich rzeczy nie zawsze jest dobra, bo często kupuje coś, co nie do końca mi się podoba. Pewnie jakbym policzyła moje wpadki, to wychodzę na zero... Czasem wezmę coś, czego później w ogóle nie ubiorę, a gdybym dołożyła do czegoś, co naprawdę mi się podoba, nie zmarnowałabym pieniędzy. Jednak nie mogę się pozbyć awersji do drogich rzeczy. Teraz i tak jest już lepiej, bo przemyśle temat czy faktycznie coś mi się przyda.
W dodatku jeszcze do niedawna miałam tak, że głupio było mi wyjść ze sklepu bez kupienia czegoś, tym bardziej jeśli coś długo oglądałam, a ekspedientka mi doradzała. Myślałam sobie, że jeśli tego nie wezmę to zawiodę kobietę. To dopiero wyrzucanie pieniędzy w błoto! 
Potem na różne sposoby tłumaczyłam sobie swój zakup. W środku natomiast miałam takie poczucie porażki, że kupiłam coś, co nie do końca mi odpowiada. 
Krótko mówiąc myślałam „Ale łajza ze mnie!”. Teraz pomaga mi myśl, że następnym razem zrobię to lepiej. Chociaż nie przypominam sobie, żebym miała taką sytuację w ostatnim czasie.
Ps. Pamiętacie jak pisałam Wam, że zaczęłam pisać, bo chciałam się z Wami podzielić moimi przemyśleniami? Musze jeszcze dodać, że chodziło mi o to, że pisząc lepiej konstruuje myśli niż mówiąc. Jestem kiepskim mówcom. Może dlatego, że mówienie jest bardziej spontanicznie, a pisząc mogę się dłużej zastanowić, coś poprawić? Ponadto długo szukałam książki, która by mnie naprawdę wciągnęła. Wychodziłam z biblioteki z kilkoma pozycjami, a żadnej nie mogłam doczytać. Wpadła mi więc do głowy myśl, a może stworze coś swojego? W stylu, który lubię? 
Tak zaczęła się moja wspaniała przygoda.

Nieco wybredne podniebienie

Jestem uzależniona od słodyczy. Ćwiczę, z myślą, że będę mogła zjeść coś słodkiego bez wyrzutów sumienia. 

Najlepsze uczty były po dłuższej trasie rowerem! Najbardziej lubię wafelki. Od dziecka. Najlepiej czekoladowe. Kiedyś prym wiodły grześki toffi. Później góralki, na końcu prince polo, koniecznie classic. Dzisiaj lubimy z tatą wafelki z biedronki czekoladowe "tasso". Tata zawsze się mnie pyta czy kupiłam nasze nocne wafelki. On i ja podjadamy w nocy. Ja z tego względu, że chodzę spać około 1, a tata robi sobie przerwę w spaniu. Najlepiej smakują mi wafelki z bananem albo z maślanką. Bez niczego są dla mnie za słodkie. Koniecznie muszą być świeże. Tłumacze tacie, żeby zamykał opakowanie, on jednak twierdzi, że zdążymy je zjeść zanim wywietrzeją. 
Zapomniałabym wspomnieć o familijnych! Z Ewą w gimnazjum wciągałyśmy paczkę dziennie. Rzecz jasna czekoladowych. Najlepiej smakowały dwa naraz.
Aż zgłodniałam!
Lubię też wafelki truskawkowe i ciastka kruche z galaretką. Ostatnio czytałam, że galaretka ma zbawienny wpływ na nasza urodę. Włosy, skórę i paznokcie, bo zawiera kolagen. Można jeść bez wyrzutów (haha, żartuje) . Najlepsza jest galaretka z bananem. Dobrze jak jest żółta, zielona albo pomarańczowa. W skrócie mówiąc nie lubię czerwonej. 
Bądź co bądź jestem bardzo wybredna jeśli chodzi o słodycze i jedzenie w ogóle. Lubię je sama sobie przyrządzać. To znaczy nie wymagam cudów na talerzu, ale po prostu lubię je robić po mojemu. Zawsze dziwiłam się bratu, który mnie o to prosił. Robiłam to najczęściej chętnie, bo mogłam podejść. Tak, tak, byłam łasuchem... Mój brat miał dla mnie ksywę "śmietniczka grubejker". Najlepsze były bułki. Mogłam wyjeść środek i przykryć to, czego brakowało masłem i serem. Trzeba było uważać, żeby nie przekroczyć granicy, bo z bułki robiła się cienka kromka.
Z Igą, Ewą i Igorem byliśmy miłośnikami chipsów. Nasze spotkanie zawsze się od tego zaczynały albo kończyły. Z Ewą wolałyśmy paprykowe. Serowo-cebulowe do mnie nie przemawiały, bo niezbyt ładnie pachniało po nich z ust. 
Szybko rozstałam się z chipsami. Nie kosztowało mnie to dużo wysiłku. Tak samo i odstawienie napojów gazowanych. Teraz w ogóle nie zaczynam jeść chipsów, bo wiem, że na paru się nie skończy. Generalnie preferuje lekkostrawne jedzenie. Nie przepadam za uczuciem ciężkości w żołądku. 
Wiecie co mi pomaga nie jeść chipsów ani frytek? Gdy sobie pomyślę, że będę się źle czuła. Na mnie to działa. Kiedyś przeczytałam, że ludzie dzielą się na tych, którzy nie będą czegoś robić, gdy pomyślą o konsekwencjach. Natomiast po drugiej stronie stoją Ci, których mobilizuje to, jaki będą mieli z czegoś zysk. Jestem osobą z  pierwszej grupy. Rozumiecie? Jednych trzeba czymś odstraszyć, żeby zmobilizować do działania, a drugich czymś przyciągnąć. Mnie do ćwiczeń nie mobilizuje myśl o świetnym ciele, ale to, jak sflaczeje, kiedy nie będę ćwiczyć.

27 kwietnia 2017

Przeboje drogowe. I nie tylko!

Wczoraj jechałam autostradą po męża (ciekawy początek).

Coraz lepiej wychodzi mi podjeżdżanie na tyle blisko, żeby dosięgnąć bilet przez szybę, bez potrzeby odpinania pasów albo co gorsza wyjścia z samochodu. 
Mam krótkie ręce. Wszystkie kurtki mają dla mnie za długie rękawy. Chyba nie miałam takiej, w której byłyby dobre. Chyba że ze ściągaczem...Ze spodniami też mam podobny problem. 
Najgorzej było, kiedy były modne dzwony. Nie było wyjścia, trzeba było skracać. A ten nowy szew nie był "pomarszczony" jak ten oryginalny. Tego nie lubiłam najbardziej, bo było wtedy wiadomo, że były skracane. Gdy weszły rurki do obiegu był luz, bo nie ważne jak byłyby długie, u dołu się zatrzymają. Trochę głupio nosić tyle niepotrzebnego materiału, ale co do skracania miałam wybór (swoją drogą nie skracałam, niestety). Obecnie mam komfort, bo modne są spodnie 7/8, czyli idealna długość dla moich nóg.
Przypomniała mi się wczoraj moja pierwsza jazda drogą, która ma dwa pasy. Czarna magia! Na szczęście jechałam z Grzesiem. Skądinąd sama bym się na to nie dała! Nie rozumiałam tego, co ci kierowcy wyprawiają. Nie ogarniałam zmieniania pasów. Dziwie się, że dojechaliśmy cało na miejsce. 
Pochwale się Wam, że przez dwa lata przez które co tydzień jeździłam autostradą do domu, opanowałam tę sztukę, może nie do perfekcji, ale jednak. 
Nie zapomnę też mojej pierwszej samotnej wyprawy autostradą do Gdańska! Stresowałam się tym, że nie trafię w odpowiedni zjazd. Trafiłam. Nie zapeszając, ale często mam więcej szczęścia niż rozumu.
Dzisiaj parkowałam na parkingu podziemnym. Długo nie mogłam się do nich przekonać. Wolałam zaparkować dalej i przejść się kawałek. Oczywiście nie obyło się bez przeszkód. Wjechałam w uliczkę i nie znalazłam wolnego miejsca. Musiałam zawrócić, a pole manewru miałam bardzo ograniczone. Trochę czasu zajęło mi zorientowanie się, żeby po prostu wycofać.
Ps. Pogoda była dziś przepiękna! Klaudia na spacerze miała doskonały humor. Jutro liczę na powtórkę.

26 kwietnia 2017

Biedronka

Byłyśmy dziś z Klaudią w biedronce. Uwielbia ten sklep ze względu na biedronki, którymi się zachwyca. 

Dzieci są niesamowite! 

Obsługiwała nas przesympatyczna Pani. Tak elokwentna, opanowana, spokojna i co najważniejsze uśmiechnięta, że mogłaby pracować w dużo bardziej prestiżowym miejscu. Myślę, że nie jeden szef przyjąłby ją z otwartymi rękami. Podziwiając ją, doszłam do wniosku, że jest pewien typ ludzi, który odnalazłby się wszędzie. Przypuszczam, że ta Pani w każdej pracy w jakiej by się znalazła byłaby właśnie tak profesjonalna. Sama praca jest lepsza, kiedy traktujemy ją właśnie tak. Nie ważne co robimy. Ekspedientka na tej, bądź co bądź brudnej kasie, była niczym sekretarka w porządnym biurze. W moich oczach jest to prawdziwa sztuka w mistrzowskim wykonaniu. 

Skrycie marzę, że kiedyś też osiągnę taką umiejętność.

Rozwój osobisty

„Oszukała mnie! Powinnam dostać jeszcze 4zł.”

„Ale na pewno? Nie pomyliłaś się?”

„Na pewno. Idę z powrotem.”

Stwierdziłam, że Pani w drogerii się pomyliła i wydała mi za mało reszty. W ramach nauki pewności siebie, myślę sobie „tym razem nie odpuszczę”. Poszłam więc po resztę moich pieniędzy. Pani była pewna, że nie popełniła pomyłki. Jednak byłam na tyle przekonywująca, że oddała mi 4 zł. Po spokojnej analizie w domu, okazało się, że nie była winna mi tych pieniędzy. Oczywiście było mi głupio. Dobrze, że nie chodziło o większe pieniądze! 
Rozwój jednak jest kosztowny(chociaż tym razem nie ja ponosiłam jego cenę...)
Teraz zanim coś mi się nie zgadza naprawdę wszystko przemyślę zanim pójdę się „kłócić”. Nie mam często takich sytuacji, ale do dzisiaj tego nie lubię. Nie potrafię kłócić, postawić na swoim. 
Mój mąż mówi, że burzę się do pierwszego zakrętu. Coś w tym jest. 
Na studiach, kiedy było zaliczenie,  Pani pytała się nas ile razy nas nie było na zajęciach. Oczekiwała od nas szczerości, bo ma tak dobrą pamięć wzrokową, że i tak wie kto ile był. Gdy nadeszła moja kolej powiedziałam, że tylko raz mnie nie było. 
Naprawdę tak myślałam!
Pani jednak była pewna, że mam więcej nieobecności. Szłam dalej w zaparte. Tylko dlatego, że byłam tego pewna. Miałam szczęście, bo kiedy wykładowczyni zaczęła pytać tych, którzy wg niej mieli więcej braków, zadała mi pytanie na które udzieliłam odpowiedzi śpiewająco. Akurat na tym wykładzie byłam. Dostałam 5. Później dogadałam się z Kamilą, że chodziło jej o obecności na wykładach i ćwiczeniach, a nie samych ćwiczeń i że faktycznie nie było nas kilka razy. 
Zauważcie jednak ile daje pewność siebie! Można naprawdę kogoś przekonać, jeśli jesteś pewny swoich racji.
Nie lubiłam tej wykładowczyni, bo mnie stresowała. Teraz wspominam ją z nostalgią. Dużo wyniosłam z jej wykładów.

25 kwietnia 2017

Styl albo raczej jego brak

Dostałam od mamy sto złotych. Oczywiście musiałam od razu w siebie zainwestować. W ramach oszczędności szłam z Ewą i Igorem z buta (czyt. pieszo) do miasta i z powrotem. Nasza wieś była oddalona o 5 km od pobliskiego miasteczka. Na targu kupiłam (praktycznie wszystko stamtąd kupowałam) brązową katanę, spod której  wystawała imitacja bluzy, tzn. kaptur i rękawy. Byłam zachwycona! Wyobrażacie sobie? Nie dość, że brąz to jeszcze sportowa elegancja! Kupiłam też czarną torebkę, w sportowym stylu, przewieszaną przez ramię. 
Nie pamiętam, czy starczyło mi na coś jeszcze. 
Gdy szliśmy z powrotem, po drodze zgubiłam torebkę... 
Kiedy się zorientowałam biegliśmy jej szukać. Na szczęście ktoś kto jechał samochodem zauważył ją i nam podrzucił, także oszczędził nam trochę drogi.
Igor miał poczucie stylu z wyższej półki. Jeździł kupować ubrania do miasta nieco dalej naszej wsi i nieco większego. Pojechałyśmy z nim. Po udanych zakupach, chyba nawet sama dorwałam coś z promocji, postanowiliśmy pójść na kebab. 
Czekamy za zamówienie. 
Igor z Ewą usiedli się na barowych krzesłach, wiecie takich wysokich, mnie to przerosło i siedziałam sama, obok nich, przy niziutkim stoliku. Bałam się, że nie dam rady na nie usiąść i się ośmieszę, więc nawet nie próbowałam.  
W tym miejscu muszę to zrobić "hahahahaha!"
Klaudia ma drzemkę. Liczę na dwie godziny luzu. 

Matki mają wymagania!

Praca dobra na wszystko

„Obiecuje Boże, że nigdy już nie będę narzekać! Skończę z kompleksami!” (Monika)
„Ja tak samo, już nigdy więcej!”
(Ewa)
W dzień zakończenia 3 gimnazjum rodzice Ewy zawieźli nas do naszej pierwszej pracy przy zbiorze truskawek. 
Byłam podniecona. Myślałam chyba, że jadę na wakacje. Wyobrażałam sobie, że po pracy będę się opalała na leżaku (faktycznie sądziłam, że będą leżaki dla pracowników?) Jak tylko dojechaliśmy na miejsce, wiedziałam jak bardzo się pomyliłam. 
Spałyśmy w pokojach, obok których znajdował się chlew. Trafiłyśmy na deszczową pogodę. Może na nasze szczęście, bo było trochę luzu w czasie deszczu. Zbieranie truskawek było harówką. Właścicielka szła z tematem niczym robot. Miała nieźle wyrobione mięśnie od pracy na polu. Nam nie szło najlepiej. Raz byłam nawet posądzona o zabranie innemu pracownikowi, nota bene kuzynowi Ewy, koszyka z truskawkami! Dacie wiarę? Nie byłyśmy tam raczej mile widziane. Praca przerosła nasze możliwości. Codziennie modliłyśmy się, żeby Bóg nas z tamtą zabrał, a przestaniemy mieć kompleksy. Uznałyśmy to doświadczenie jako karę za nasze grzechy. 
Nadeszła niedziela. Pojechaliśmy z właścicielką i jej córkami do Kościoła. Wstyd nam było, bo włosów nie myłyśmy tydzień. Nie wspominając już o czarnych paznokciach...Miałyśmy dostęp jedynie do kranu z zimną wodą, który na dodatek nie był w osobnym pomieszczeniu. O myciu głowy można było zapomnieć. Aczkolwiek po rozejrzeniu się po wiernych siedzących w ławkach, większość osób miała brud za pazurami. Był to jednak sezon truskawkowy. Liczyłyśmy, że ksiądz na kazaniu nas wesprze. Powie o miłości do bliźniego i właścicielkę coś ruszy. On natomiast dolał oliwy do ognia. Upomniał wszystkich pracowników, żeby byli dobrzy dla swoich chlebodawców! Nasza "szefowa" nie omieszkała nam o tym przypomnieć przy obiedzie...
Właściciele byli na tyle hojni, że pożyczyli nam swoje kurtki, bo my przez swoją ignorancję spakowałyśmy tylko letnie ciuchy, żeby opalić się przy okazji. Słonecznych dni było niewiele. 
Planowałyśmy ucieczkę z tamtego miejsca. Tylko nie byłyśmy pewne czy zapamiętałyśmy drogę. W nosie miałyśmy zarobione pieniądze. Pamiętam do dziś, że każdy wypełniony koszyk równał się zarobieniu złotówki! 2 zł natomiast przysługiwało za koszyk, ale obranych truskawek. Z pomocą przyszedł mój talent aktorski. Na polu zaczęłam udawać, że przeskoczyło mi kolano i nie mogę chodzić. Tak o to, Ewy rodzice po nas przyjechali. Musiałyśmy tylko dojść do głównej drogi. Ewa jakiś czas niosła mój bagaż, żeby kontuzja wyglądała przekonująco. Właściciele okazali się na tyle przyzwoici, że wypłacili nam nasze zarobione pieniądze. Dokładnie każda z nas otrzymała po 110zł! Za tydzień pracy! Moją wypłatę przepuściłam na targu na srebrny komplet: kolczyki, bransoletkę i zawieszkę do łańcuszka. Ale wymyśliłam! Lepiej bym wyszła na zakupie nowych ubrań, których nie miałam za dużo.
Faktycznie na jakiś czas z kompleksami był spokój… Co więcej, obiecałyśmy sobie, że zawsze kiedy zobaczymy kogoś kto sprzedaje truskawki kupimy od niego chociażby jeden koszyk. Chyba szybko o tym zapomniałyśmy.

24 kwietnia 2017

Make up potrzebny od zaraz!

„Pięknie wyglądasz Monika, masz tak pięknie umalowane oczy.”

Nic a nic nie ucieszył mnie ten komplement. Byłam wręcz oburzona, że ktoś moje oczy uważa za ładniejsze w makijażu niż bez (swoją drogą która z nas nie jest piękniejsza z "makeupem"?). Długo nie mogłam się pogodzić, że makijaż podkreśla naszą urodę. Dlatego pewnie tak późno zaczęłam się malować. Do teraz lubię minimalizm. 
Swego czasu myślałam, że wszystkie piękne dziewczyny są naturalnie piękne. Później zorientowałam się ile to kosztuje pracy. Jestem wdzięczna dziewczynom na you tubie, że potrafią pokazać się bez makijażu. Widząc je, myślę "uf, nie jestem sama". Teraz uważam, że makijaż to nic złego. To mniej więcej to samo co ubiór dobrany do naszej figury i kolor do naszej urody. Dlaczego ktoś ma się nie malować i źle czuć w swojej skórze? Sama długo tak właśnie się czułam. 
Aczkolwiek z uporem się nie malowałam!
Zdaję sobie sprawę, że to co piszę może wydać się niektórym z Was co najmniej dziwne, ale naprawdę walczyłam wewnętrznie (jak lwica). Dzisiaj jestem zdania, że każdy może, ba powinien, wydobywać z siebie to co najpiękniejsze. Czy to fryzurą, kosmetykami, ubiorem. Zresztą to też nie lada wyzwanie! Ale u gustach się nie dyskutuje.
Nie zapomnę, kiedy przyszłam do pracy policzkami muśniętymi różem. Musiałam z nim trochę poszaleć, bo dyrektor się mnie spytał- czy coś mi się stało... Na dodatek róż nakładałam tam, gdzie powinien być bronzer... Nie rozróżniałam tego do niedawna. Innym razem pomalowałam rzęsy i zapomniałam zmyć tusz z powiek(zawsze się ubabram). Dziwiły mnie spojrzenia ludzi, ale dopiero w Przedszkolu zreflektowałam się o co chodzi.
Od dziecka słyszałam, że mam piękne oczy, a rzęsy i brwi tym bardziej. Tak bardzo w to uwierzyłam, że nie brałam pod uwagę, że komuś mogą się nie podobać. Nawet nie podważałam tego, czy mnie samej się podobają. Nie no pewnie, że podobają (chociaż myślę, że rzęsy i brwi robią największą robotę wszystkim oczom). 
Zauważcie, że jeśli coś jest systematycznie powtarzane, to nie ma siły, człowiek w to uwierzy. Sztuka perswazji jest ogromna. Wmawianie komuś, że ma coś piękne, jest ok. Gorzej jak konsekwentnie powtarzamy coś negatywnego. Nie musi to być skierowane do kogoś. Możemy w ten sposób szkodzić samym sobie, wytykając sobie non stop nasze wady. Szkopuł w tym, że jakoś łatwiej nam przychodzi mówienie o naszych niedociągnięciach aniżeli zaletach. Ile trzeba się nagimnastykować, żeby wymienić kilka swoich dobrych cech. Nie zapominajmy jednak, że jeśli z uporem będziemy mówić i myśleć o naszych zaletach, w końcu stanie się to naturalne. Najgorzej zacząć. Wiem po sobie.
Ps. Pamiętacie jak pisałam Wam o Justynie, która myślała, że dużo ćwiczę i jem tylko zdrowe rzeczy? Doszłam dzisiaj do jeszcze jednego wniosku związanego z tą sytuacją. Otóż, jaką Justyna poczuła ulgę, gdy zrozumiała, że wcale nie jestem taka idealna. Tak samo olśniło mnie po zobaczeniu” you tuberek” bez makijażu. Nasze niedociągnięcia są potrzebne innym. Nie musimy być perfekcyjni.

22 kwietnia 2017

Jezioro "marzeń"

„Mamo, jedziemy nad jezioro?”

„Zapytaj taty.”

Tak wyglądały nasze wakacje. Mogliśmy liczyć na niedzielny wypad nad jezioro. Nie mogliśmy się tego doczekać. Modliliśmy się zawsze o dobrą pogodę na niedziele. Zazwyczaj jeździliśmy do Głuchego. Pamiętam, że zawsze byłam mega głodna po wyjściu z wody. Mama miała dla nas przygotowane bułki, które smakowały jak nigdy. Uczyliśmy się pływać z butelkami przywiązanymi do rąk i nóg. Coś musiało pójść nie tak, bo nie umiem do dziś. Tomkowi lepiej poszło. Umie pływać. 
Miałam seksowny strój jednoczęściowy w panterkę. Mama go sobie kupiła, ale coś jej nie pasowało i go odziedziczyłam. Później odkupiłam strój od kuzynki, który miał chamskie gąbeczki w staniku, które miały na celu powiększenie piersi... Kolejnym razem kupiłam strój kąpielowy w lumpeksie za 3 zł (oczywiście wygotowałam go zanim założyłam). On także miał kiepski stanik. Ten akurat zmniejszał piersi. Aktualnie nie mam stroju. Przed latem będzie trzeba coś wykombinować. Może tym razem dobiorę odpowiedni. Do 4 razy sztuka.
Uwielbiałam mieć loki. Mama zawijała moje włosy na papiloty i rano budziłam się z burzą loków. Raz zrobiła mi loki właśnie nad jezioro. Byłam taka dumna z mojej fryzury. Byłam pewna, że wszyscy myślą, że są to moje naturalne włosy. Weszłam do wody i po lokach ani śladu. 
Ależ mnie to rozczarowało!
Ps. Gdy byłam dzieckiem, myślałam, że wszystkie matki są blondynkami, a ojcowie brunetami. Córki natomiast dziedziczą urodę po mamie, a synowie po ojcach. 
Skąd ja to wzięłam? 
Przecież musiałam widywać jakieś brunetki na ulicy? Dziwne było dla mnie, że żona może mieć ciemne włosy, a jej mąż jasne. Kiedy już uporałam się z faktem, że może być inaczej uznałam blondynów za nieatrakcyjnych. Brunetki też były wg mnie brzydsze od blondynek. Teraz rzecz jasna już tak nie myślę.

21 kwietnia 2017

Pewność siebie

Podziwiam ludzi pewnych siebie. 

Autentycznie, szczerze podziwiam! 
Kiedyś miałam wrażenie, że niektóre osoby nie powinny być pewne siebie, że nie mają do tego prawa, bo mało wiedzą, nie mają gustu itp., itd. Aż pewnego razu doszłam do wniosku „A niby dlaczego? Co daje prawo do pewności siebie lub je odbiera?” 
Tylko my sami. 
Swego czasu irytowały mnie pewnie siebie osoby. Myślałam sobie "A co ta, się tak panoszy?" (byłam wredna). Teraz myślę, że po prostu im zazdrościłam. Nigdy nie byłam pewna siebie. Teraz też szału nie ma. Ale tu znowu stosuje moją ukochaną zasadę „No trudno, nie jestem to nie jestem” i niepewność mija. Na mnie to działa.
Najgorzej było jak dojeżdżałam do pracy pociągiem albo autobusem. Nie mogłam wytrzymać z ludźmi. Jeden chrząkał, drugi prychał, trzeci gadał przez telefon, czwarty pachniał tak jakby przetestował połowę perfum z  drogerii i tak w kółko. Nie cierpiałam ludzi. Najgorzej było, gdy nie miałam siedzącego miejsca. Zmęczenie dolewało oliwy do ognia. Chciałam wysadzić wszystkich w kosmos. 
Teraz uwielbiam obserwować ludzi. Nie, nie myślcie, że chamsko się na kogoś gapie (mam nadzieje, że robię to dyskretnie). 
Lubię patrzeć na eleganckie kobiety, które są przesympatyczne, pomocne, elokwentne. Wtedy też mam ochotę taka być. Od ludzi, którzy się kłócą albo burczą na siebie, nauczyłam się, jak to brzydko wygląda i staram się tak nie robić. Niestety czasem mi nie wychodzi. Niesympatyczni, sztywni ludzie również z boku źle wyglądają.
Ps. Wczoraj byłam z mamą w przychodzi. Recepcjonistka była bardzo służbowa, oschła i rzeczowa. Niedawno kiedy tam byłam, była inna Pani w recepcji, od której biło ciepło, życzliwość. Był to niesamowity kontrast. Atmosferę tworzą ludzie. To od nas zależy jak dane miejsce wygląda. Sama nie należę do osób, które są pogodne, uśmiechnięte... Najważniejsze jednak starać się to zmienić. O ile piękniejszy byłby świat, gdyby każdy się czasem postarał. 
Mój mąż ochrzaniał mnie zawsze, kiedy nie mówiłam w sklepie dzień dobry albo do widzenia. Miał rację.
Ps. (number 2) W pobliskiej aptece pracuje ekspedientka, która jest niezbyt miła. Kiedyś mnie tym wkurzała, aż w końcu ją olałam. Nie odpłacam jej tym samym. Wręcz przeciwnie jestem bardzo uprzejma. Uprzykrzanie sobie nawzajem życia nie ma sensu. Życie jest na to naprawdę za krótkie. Wiem, że to banał. Aczkolwiek bardzo prawdziwy.
Ps. (number 3) Zaczynam się garbić, bo Klaudia uczy się chodzić. Zasnęła na spacerze, zdołałam przenieść ją do samochodu, z samochodu do domu i się nie obudziła! Sukces. Mam nadzieje, że godzinkę jeszcze pośpi mój bobas. 

20 kwietnia 2017

Byłam wariatką?

Umyłam dziś lustra. Potem żałowałam, bo dostrzegłam wszystkie niedoskonałości cery. Najbardziej lubię patrzeć w lustro, którego czystość pozostawia wiele do życzenia. Cera lepiej wygląda. 

Skóra, zaraz po włosach albo na równi z nimi, gra pierwszoplanową rolę, jeśli chodzi o nasz wygląd. Myślę, że te dwie rzeczy wpływają na nasza urodę bardziej niż nasze rysy. Chyba jest to sekret urody naszych bobasów.
Dokładnie pamiętam, gdy miałam 13 lat, zostałam obsypana pryszczami. Czoło oberwało najbardziej . Że też  nie wpadłam na to, żeby zrobić sobie grzywkę? Pasta cynkowa uratowała mnie w tamtym okresie. Towarzyszy mi do dziś. Wyskakiwały mi potem pojedyncze pryszcze, ale nie było już takiego nawału. 
Okres dojrzewania ogólnie źle wspominam. Byłam pyskata, płaczliwa. Nie cierpiałam wszystkich. Z sobą na czele! Po czasie ciągłego przebywania na dworze, nie miałam już na to ochoty. Denerwował mnie sam dzwonek do drzwi. Nie myślcie, że samotne siedzenie w domu też mi się podobało. Nic z tych rzeczy! Też byłam nieszczęśliwa, tylko w samotności. Ciągnęło się to bardzo długo.
W Liceum po przeczytaniu „Cierpień młodego Wertera” odkryłyśmy z Kamilą, że czerpiemy satysfakcję z naszego wewnętrznego cierpienia. Była to jednak przyjemność nieco destrukcyjna. Niczym nałóg! Krzywdzi cię, ale też chwilowo przynosi ulgę. Uwielbiałam też wyobrażać sobie lub przypominać smutne chwilę i płakać! Coś w rodzaju katharsis . 
Pewnie myślicie, że byłam wariatką. Nie jesteście sami. Też tak myślę. 
Myślę, że od ciągłego negatywnego myślenia, można zwariować. Nie jest to nic budującego. Człowiek zamyka się w sobie. Traci kontakt z ludźmi. Jesteśmy istotami społecznymi i tylko z innymi potrafimy być naprawdę szczęśliwi. Samotność też jest potrzebna, ale lepsza jest jej wersja krótkoterminowa.
Ps. Klaudia wstała dziś bez humoru. Mam nadzieje, że po drzemce wróci jej dobry nastrój. Planujemy dziś spacer z Tobim, bo jest 10 stopni na dworze. Grzech nie wykorzystać. Klaudia spacery z psem toleruje. Czasami nawet się świetnie bawi. Wiosną na pewno wyruszymy bez wózka, za rączkę. Sądzę, że wtedy będzie bardziej chętna do "współpracy".

19 kwietnia 2017

Pani "przedszkolanka" nie ma lekko

Spotkałam dziś moją ulubioną nauczycielkę z przedszkola. Nigdy nie przejdzie obok człowieka obojętnie. Podziwiała moją córcię i stwierdziła, że ma moje oczy i jest bardzo podobna do mnie. Ucieszyło mnie to niezmiernie, bo moja córka to prawdziwa piękność. Pytała się czy jest spokojna. Musiałam zaprzeczyć, bo Klaudia to przecież wulkan energii. 
Z Kamilą rozmawiałyśmy kiedyś, że lepiej mieć wymagające dzieci, bo są bardziej zaradne w dorosłym życiu. 
Mówisz - masz! 
Chyba coś w tym jest. Już od małego są uparte, dążą do celu, nie poddają się łatwo.
Kiedy Klaudia zaczęła mnie bombardować kopniakami w brzuchu wiedziałam, że będzie żywiołowa, charakterna, uparta. Naprawdę. W ogóle nie jestem zaskoczona. Myślę też, że kiedy będę miała drugą córkę, jeśli będę miała, będzie spokojna. Haha! Skąd ja to biorę?
Wracając do „mojej Pani Przedszkolanki” stwierdziła, że nie chciałaby w tych czasach wychowywać czy pracować z dziećmi. Internet i telewizja robią swoje. Dzieci trudno zadowolić, szybko się nudzą. Dziecko musi się dostosować do społeczeństwa. Mieć i znać się na gadżetach. Trudno jest zaszczepić  w dziecko ambicję. Czarny scenariusz!
Coś w tym jednak jest. Niestety. Mam nadzieje, że moja córka zakocha się w książkach.
Ta rozmowa dała mi jeszcze coś. 
Gdy sama byłam przedszkolanką (niektórych obraża ta nazwa, mnie nie) bardzo bałam się tego, że jakieś dziecko powie, że było nudno w przedszkolu. Nie martwcie się, usłyszałam to nieraz. Słyszałam także wiele razy, że jest super! Wszystkim nie podoba się to samo. Dzieci również wyrabiają swoje preferencję. Myślę, że najkorzystniej robić wszystko najlepiej jak się potrafi i odpuścić. Lęk przed czymś, co jest poza naszym zasięgiem nie pomaga. 
Długo nie chciałam przyznać, nawet przed samą sobą, że boję się w tej pracy najbardziej tego, że nie sprostam dziecięcym, aczkolwiek niemałym wymaganiom. Czułam się gorsza od dziewczyn ze studiów, które były już nauczycielkami.Wydawały mi się takie kompetentne. Teraz kiedy widzę, że dla wielu osób jest to trudna praca, oddycham z ulgą. Sądzę też, że z takim nastawieniem będę lepszym nauczycielem w przyszłości.
Odnosi się to także do codziennego życia. Nie każdy musi nas lubić, nie każdemu musimy się podobać. Oczywiście, fajnie by było gdyby tak było (patrzcie, jaki piękny rym!). 

Mam jeden wyjątek w tej kwestii. Uważam, że warto się starać dla swojej drugiej połowy. Ubrać coś, w czym nas lubi, nie ubierać tego, czego nie znosi. Nie mówię tu rzecz jasna o przestaniu bycia sobą, bo taki związek nie ma sensu. Chodzi mi o takie drobnostki, które mogą budować naszą relację. Osobiście lubię ubierać to, co podoba się mężowi. Lubię mu się podobać. Nie widzę w tym nic złego. Trochę zajęło mi poznanie gustu męża. Mój również uległ zmianie. Zaczęły mi się podobać błękity. Do twarzy mi w nich. Nie lubię już fioletu. Są to autentyczne zmiany, nie zmuszam się do nich. Chyba tak to już jest, że dużo rzeczy udziela się nam dzięki przebywaniu z drugą osobą. Nikogo tu do niczego nie zachęcam rzecz jasna. Pewnie są takie osoby, które absolutnie niczego by nie zmieniły dla kogoś. I bardzo dobrze! Każdy ma prawo do własnych wyborów. Chociaż jeśli ktoś ma ochotę wypróbować moje sposoby, to śmiało.
Ps. Od dwóch dni zaniedbuje angielski… Dzisiejszy dzień był ciężki. Klaudia spała w samochodzie, więc zostałam pozbawiona przerwy. Ostatnio marudzi, wychodzą jej kolejne zęby. Jeśli chodzi o ząbkowanie jest złotym dzieckiem. Trochę pomarudzi i to na tyle. Oby z kolejnymi zębami też tak było.
Jest godzina 1 w nocy. Zastanawiam się, czy odpuścić sobie ćwiczenia. W końcu był spacer. Na zastanawianiu zawsze tracę kilka cennych minut. W ogóle uzależniłam się od pisania do Was. Dopiero kiedy coś "nabazgram", zaliczam dzień do udanych. Myślę, że mój "nałóg" nie należy do najgorszych.

18 kwietnia 2017

Analiza. Pesymizm. Imiona moje hobby

„Monika, schowaj się, oni tu idą”

„Ale ja się boję”

Moja kuzynka miała swój domek na działce. Marzyłam o takim. Chowaliśmy się w nim, nie pamiętam przed kim. Był tam też z nami mój bat. Magda z Tomkiem schowali się na strychu domku, ja bałam się wejść po drabinie, więc schowali mnie za zasłoną. Do teraz śnią mi się schody, po których boję się wejść i zejść, bo są uszkodzone albo brakuje na nich stopni. Może to trauma z dzieciństwa? Przydałaby się freudowska analiza.
Biedni Ci jego pacjenci...
Jeśli chodzi o analizę. Kiedyś analizowałam dosłownie wszystko. Rozkładałam każdy przypadek na czynniki pierwsze. Łączyłam jedno z drugim. Unieszczęśliwiało mnie to. Zagłębiałam się w problem, dużo o nim mówiłam i rozmyślałam. Do momentu, gdy trafiłam na jakąś książkę, gdzie była mowa o skupianiu się na pozytywach, nawet danego problemu. O wyciągnięcie wniosków i parcie dalej na przód. Ciężko było to zmienić. Zresztą do dziś nad tym pracuje! Jestem urodzoną pesymistką. Chociaż pochwalę się, że mniejszą niż kiedyś. Cieszę się z każdego swojego postępu w tym kierunku. Nie chodzi mi o szalony optymizm w różowych okularach. Mam raczej na myśli pozytywne nastawienie do ludzi, do siebie, do świata. Szybkie podniesienie się po porażce. Zresztą nudny byłby świat bez naszych porażek. Po latach są one całkiem zabawne. 
Mnie samej, nie byłoby tutaj, gdyby nie moje kompromitujące wpadki. Wystarczyło się kilka lat przemęczyć i mam parę zabawnych historii w zanadrzu, którymi chcę się z Wami podzielić. 
Ps. Przeczytałam właśnie, że Robert Lewandowski będzie miał córkę Klarę. Może to bzdury wymyślone na potrzeby artykułu. Nie wiem, ale uwielbiam dowiadywać się o imionach nowo narodzonych dzieci, szczególnie dziewczynek. Zastanawiam się wtedy czy nazwałabym tak własne dziecko. Nawet dla 10 córek (które potencjalnie mogłabym mieć), wybór imienia byłby fascynujący.
Jakiś fetysz!
Klara piękne imię, ale nie miałabym odwagi nazwać tak swojego dziecka. Chociaż kto wie. Kiedyś uważałam imię Hanna za brzydkie. Teraz sądzę, że to jedno z piękniejszych imion. Poznałam w przedszkolu wspaniałą Hanię i od tej pory mi się podoba. Pewnie jesteście ciekawi jakie imiona biorę po uwagę  gdybym miała drugą córkę?
Już Wam mówię: Pola, Olga, Marcelina, Kalina, Nadia, Liwia. Nie mówię Wam o imieniu dla syna, bo wiem, że byłby Nikodem.

17 kwietnia 2017

Stresujące spacery

Wróciłam z Klaudią z Kościoła. Nie marudziła za dużo. Dopiero pod koniec mszy zaczęło się jej nudzić. Oczywiście musiałam z nią chodzić za rączkę, bo moja Sroczka nie ma pupy do siedzenia.

Gdy byłam w ciąży, wyobrażałam sobie, że będę jak dama spacerować z wózkiem całymi dniami. Już po pierwszym spacerze wiedziałam, że nie będzie to łatwe. Klaudia akceptowała leżenie w wózku tylko wtedy, kiedy spała. Gdy się obudziła musiała być szybko brana na ręce. Po pół godzinie chodzenia wiedziałam, że muszę się trzymać blisko domu. Nie powiem, trochę stresowały mnie spacery, jednak nie rezygnowałam. Miałam nadzieje, że jeżdżenie wózkiem zacznie się jej podobać, gdy zacznie siedzieć. Nic z tych rzeczy! Podczas zakupów z nią, wiedziałam, że muszę działać szybko. Na szczęście Klaudia ma szybką mamę. Może po prostu się dostosowała? Chociaż mój mąż uważa, że nie jestem szybka, a chaotyczna. Myślę jednak, że po prostu czasem z tej szybkości rodzi się chaos. Pamiętam jak Kinga ostrzegała mnie, żebym nic nie planowała, bo nie wiadomo czy Klaudia będzie lubiła jeździć w wózku. Myślałam sobie, co ona za bzdury opowiada! Jak dziecko może tego nie lubić? Pewne rzeczy trzeba przeżyć samemu, żeby zrozumieć.
Niekiedy miałam wrażenie, że wszystkie mijane dzieci siedzą grzecznie w wózku, tylko nie moja Klaudia!
Ps. Napiszę Wam coś jeszcze, żeby nie zapomnieć. W końcu odkryłam metodę na moje oklapnięte włosy. Nie twarzowo wyglądam w przylizanych fryzurach. Myje je wieczorem, a czesze dopiero rano. Jestem nimi dziś zachwycona. Niedawno kupiłam takie spinki, które wkłada się pod włosy, żeby je uniosły(mój mąż uznał, że wyglądam jakbym miała odwłok na głowie, więc opuściłam). Próbowałam różnych fryzur. Zawsze jednak wracam do koczka u góry głowy. W rozpuszczonych nigdy nie chodzę, bo wyglądam jak topielica. Włosy są naprawdę ważne, jeśli chodzi o wygląd! Potrafią nieźle skopać temat albo na odwrót. Grube, długie loki załatwiłyby sprawę. Nie no żartuje, doceniam to co mam, bo kiedyś miałam mniej na głowie. 
Moja mama to ewenement. Gdy była dzieckiem miała taki sam problem co ja – cienkie włosy. Teraz o jej włosach nie można powiedzieć, że są cienkie. Są naprawdę przyzwoite. Nic nie robiła, żeby je zagęścić, po prostu z czasem się takie zrobiły. Czyżby lepsze geny na drugą połowę życia? Klaudia na szczęście już ma piękne włoski.

16 kwietnia 2017

Role, nie aktorskie

„Monika lubi dzieci”

„Monika lubi gotować”

Tak mnie postrzegano w domu. Zupy robiłam już w podstawówce. Babcia mnie nauczyła. Ciekawiło mnie to jako dziecko. Jednak czy aż tak lubiłam gotować? Ciasta w mojej karierze jeszcze nie upiekłam. Nie wiem skąd wzięło się to, że lubię dzieci. Może przez moje zamiłowanie do zabaw lalkami? Zresztą nie ważne czy lubiłam czy nie. Chodzi mi o to, że była to  presja.
Co się stanie, kiedy nie sprostam wymaganiom.
Analizowałam czy naprawdę to lubię? Sama nie wiem czy lubiłam czy nie. Dzisiaj gotowanie jest mi obojętne. Na pewno nie jest moją pasją. Dzieci lubię. Przeanalizowałam to (ha ha) przepraszam musiałam.
W oczach Justyny byłam wzorem do naśladowania. Uważała, że dużo ćwiczę, jem zdrowo i mam mega porządek w domu. Oczywiście ćwiczyłam, starałam się jako tako odżywiać, ale bez przesady. Mój dom też nie błyszczał. Spodobało mi się, że komuś imponuję. Starałam się więc w jej oczach taka pozostać. Minus był taki, że strasznie mnie to męczyło. Fajnie jednak było być dla kogoś wzorem. Na dłuższą metę uczciwość względem siebie jest ważniejsza. Przestałam podporządkowywać się takiemu myśleniu o mnie. 
Ps. Głupio mi było przy niej zjeść coś niezdrowego.
Często nieświadomie obsadzamy ludzi w rolach. Pewnie są tacy, którzy nie ulegają presji ze strony otoczenie. Osobiście nie należę to takich osób. Zawsze chciałam zadowolić wszystkich wkoło. Co prowadziło do tego, że sama nie wiedziałam kim jestem. Mam nadzieje, że nie macie tak jak ja. Wracając do Liceum, to cieszyłam się, że będą nowi ludzie, którzy nie wiedzą, że byłam wzorową uczennicą. Moi rodzice są pod tym względem wspaniali. Nigdy nie wymagali ode mnie, żebym byłą najlepsza. Byli dumni jak byłam rzecz jasna, ale tez nie oburzali się, kiedy przynosiłam 3 i 4.
Może przesadzam? Przecież jak bardzo trzeba się pilnować, żeby komuś nie czegoś nie narzucić. W tej sytuacji nawet komplementy mogą być kłopotliwe. Przypuśćmy, że pochwalimy kogoś za to, że jest zawsze miły. Następnym razem głupio mu będzie być niemiłym, a ma powody, nie ma humoru, miał zły dzień, itp. Może unikajmy słów "zawsze", "nigdy", "wszyscy"? 
Poza tym analizowanie wszystkiego nie jest dobre. Odziera nas ze spontaniczności. Takie umysły nie mają lekko w życiu. Zresztą jest to cecha introwertyków, którzy z reguły mają pod górkę. Pamiętam jak oburzyłam się na Kamilę, gdy powiedziała naszej koleżance ze studiów, że obie jesteśmy introwertykami. Nie chciałam być tak postrzegana. Broniłam się przed tym rękami i nogami (w myślach). Dopiero, kiedy zaakceptowałam ten fakt, przestał mi tak przeszkadzać. Zresztą mam tak ze wszystkim. Kiedy usilnie próbuje coś wyprzeć, oczywiście coś, co mi nie pasuje, nie daje mi to spokoju. Np. kiedy się czegoś wstydzę. Tak długo jak temu zaprzeczam ten wstyd się nasila, a jak powiem sobie „no trudno, wstydzę się, nic na to nie poradzę” wstyd odpuszcza. Trochę mi to zajęło, kiedy to odkryłam. Może przeczytałam to w jakimś poradniku?
W pewnym okresie miałam na nie fazę. Niektórzy twierdzą, że takie poradniki nic nie wnoszą. Jednak mi naprawdę dały do myślenia. Oczywiście tym razem „nie łykałam wszystkiego jak pelikan żaby”. Wyciągałam z nich to co mi odpowiadało i co uważałam za słuszne. Ok, przyznam się Wam, na początku wierzyłam we wszystko. Pierwszą tego typu książką była „Potęga podświadomości”. Byłam wniebowzięta. Myślałam, że w końcu odkryłam coś, dzięki czemu będę szczęśliwa. Dopiero później, z każdym kolejnym poradnikiem stawałam się mądrzejsza. Zaczęłam czytać, powiedzmy że mądrze. Nie żałuje jednak żadnego z nich. Z całego serca polecam Wam książki Reginy Brett. Nigdy nie czytałam czegoś tak pięknego, a zarazem prostego. W sumie nie wiem czy można jej książki zaliczyć do poradników. Chociaż porady ma świetne. Myślę, że nie miałaby o to pretensji.
Klaudia wstała. Pa pa!

15 kwietnia 2017

Byłam kujonem, przyznaję

Byłam mega kujonem w podstawówce i gimnazjum. W Klasach 1-3 nie było ocen. Były naklejki: brawo, wspaniałe itd. Mojemu koledze skończyły się „postaraj się bardziej” czy coś takiego. Musiałam mu dać jedną od siebie. Nie podobało mi się to, bo myślałam, że jak będzie mi brakowało złych naklejek to ktoś pomyśli, że to ja dostałam taką ocenę... Taki kujon.

Nauczyciel od niemieckiego rzucał kostkami do gry, żeby wylosować kogo będzie dzisiaj pytał. Chyba z 5 razy pod rząd trafiał mój nr (miałam chyba 10). Udawało mi się odpowiadać na 5. Raz mi nie poszło i dostałam 4. Wiecie co zrobiła? Poryczałam się! Ale tylko dlatego, bo psuło to moją średnią ocen (tak, tak usprawiedliwiam się). 
Taki głupi pęd za byciem najlepszym za wszelką cenę. Myślę, że chciałam być po prostu w czymś dobra, żeby rodzice byli ze mnie dumni. To jest chyba najgorszy powód robienia czegokolwiek. Dla kogoś. O ile człowiek byłby szczęśliwszy gdyby robił to, co naprawdę lubi. Poza tym, co komu po 5 z wszystkiego. Tak naprawdę to prowadzi do przeciętności. Lepiej być naprawdę dobrym w jednej dziedzinie. Niestety, jak już Wam pisałam, polskie szkoły tego nie ułatwiają.
Przychodziłam ze szkoły do domu i od razu siadałam do lekcji. Odrabiałam wszystkie. Potem się uczyłam. Kiedy miałam już dość, uczyłam się drugiego dnia przed szkołą. Wstawałam po prostu godzinę szybciej. W końcu nie ma nic za darmo. W zasadzie nie wiem za co były te 5 z matematyki w gimnazjum i podstawówce... Chociaż się Wam pochwalę, że mnożenie, dzielenie, dodawanie i odejmowanie pisemne umiałam szybciej niż moi rówieśnicy. Kuzynka mnie nauczyła. Czułam się mega mądra. 
Droga do szkoły też była interesująca. Dzieliło mnie z domu do szkoły jakieś 5 minut. Potrafiłam jednak z Ewą tę drogę przejść w pół godziny. Zawsze na nasze pogawędki robiłyśmy przystanek. Jak się domyślacie dużo musiałyśmy gadać. Z domu również musiałyśmy odpowiednio wcześnie wyjść, bo pomimo wydłużonej trasy byłyśmy jednymi z pierwszych dzieci w szkole.
Pewnego razu musiałam nauczyć koleżankę na kartkówkę z niemieckiego. Nie szło jej totalnie. Tym razem musiała dostać dobrą ocenę. Nauka szła opornie. Nie potrafiła się skupić. Musiałam nauczyć ją niemieckich słówek (kto wpadł na to, że można kogoś nauczyć słówek?) Kiedy ja już je wszystkie umiałam (nauczyłam się podczas uczenia jej). Jola nie zapamiętała nawet kilku. 
Nadszedł dzień sprawdzianu.
Koleżanka usiadła blisko mnie, w razie czego. Musiałam jej podpowiadać, żeby nie było, że niczego jej nie nauczyłam. Takim sposobem dostała 3. W ogóle jakie to było odpowiedzialne zadanie, nie sądzicie? Dostałaby 1 i nawet gdyby nikt nic nie mówił, że to moja wina, byłoby mi głupio. Czułam się w obowiązku dać jej ściągać.
Piszę do Was i siedzę na facebooku. Dużo postów pojawia mi się z grupy dla Nauczycieli Przedszkola. Wspomniano tam o książce „Dzieci z Bullerbyn”. Pani, czytała ją nam na lekcji, chyba w 3 klasie. Pamiętam, że byłam oczarowana przygodami bohaterów. Chciałam przeżyć to co one. Była to zdecydowanie książka mojego dzieciństwa. Naprawdę się dziwie, że nie wpadłam na pomysł czytania książek w domu. Oprócz lektur oczywiście.
Klaudia śpi. Zasnęła w samochodzie i udało mi się ją przenieść do łóżka. Nie jest to prosta sprawa. Całą drogę śpiewałam jej piosenki, żeby nie usnęła. Talentu do śpiewu nie mam, ale córka nie narzeka. Z Pelplina zabrałyśmy ciotkę, więc nie wypadało już śpiewać i Klaudię zmogło. Najważniejsze, że śpi dalej. Mam nadzieje, że z pół godzinki jeszcze pośpi, bo chciałabym poczytać książkę „Wczesna interwencja terapeutyczna”. Nadrabiam zaległości z czasów studiów. A mam ich sporo... Po prostu minęła mi faza kujoństwa.

14 kwietnia 2017

Kierowca, nie od parady!

Klaudia zasnęła, oczywiście przy cycu. Kiedy nie miała zębów było prościej odłożyć ją do łóżka. Teraz kiedy próbuje ją "oderwać" to zaciska na mnie zęby. Taka cwaniara.

Niedługo pojedziemy po tatę, tzn. tatę Klaudii. Mam nadzieje, że Koza obudzi się na czas. Ja już się przygotowałam. Mąki ryżowej nasypałam na głowę -zdrowsza wersja suchego szamponu (tak myślę). Moje włosy są takie, że mogłabym je myć codziennie. Suchy szampon do zbawienie w moim przypadku. Na dodatek odrosty stają się mniej widoczne. Minusem jest pewnie to, że zapycha pory. Z tym jednak radzi sobie peeling z cukru.
Jak już jesteśmy przy temacie samochodowym, opowiem Wam o mojej przygodzie z prawem jazdy. Odkąd pamiętam mówiłam, że nie chcę prowadzić samochodu, bo się do tego nie nadaje. Nie potrafię dwóch czynności robić jednocześnie itp. Zresztą chciałam, żeby mój przyszły facet mnie wszędzie woził. Chciałam być taką "księżniczką" z telenowel. Traf chciał, że moja koleżanka Asia, nie chciała iść sama na prawo jazdy i zaproponowała to mnie. W przypływie chwili zapytałam się rodziców, czy mogę, bo to przecież spore koszty. Zgodzili się od razu, czym mnie nieco zdziwili. Zaczęłam kurs. W ogóle mi nie szło. Wykłady były mega nudne. Pan, który je prowadził, był bardzo sympatyczny, ale starszy i nie miał już tego powera. Przebrnęłam przez to. Na egzamin teoretyczny uczyłam się w domu. Z praktyki, mimo lekcji, wielu rzeczy nie rozumiałam. Mój instruktor chyba nie zdawał sobie sprawy, po pewnych rzeczy mi nie wyjaśnił. Nie wiedziałam nawet, że kiedy skręcam muszę zredukować bieg na dwójkę. Dla niego było to pewnie oczywiste, dlatego mi o tym nie wspomniał. W dzień egzaminu był ze mną mój tata. Miałam godzinną jazdę przed egzaminem z innym instruktorem. Szło mi tak źle, że nawet nie widziałam czerwonych świateł! Instruktor był załamany, nie ukrywał tego. Tata cały czas na mnie czekał. Kiedy wsiadłam do jego samochodu, poryczałam się. Wyłam jak bóbr. Tata mnie pocieszał, że mam to olać, ważne, żebym zdała teorię. Podziałało. Nie zależało mi już na egzaminie praktycznym. Stres mnie opuścił. Teorię zdałam. Rękaw musiałam poprawić, bo za szybko się zatrzymałam. Na szczęście są dwa podejścia. Przyszedł czas na praktykę. Jechałam zadziwiająco dobrze. Kiedy skapnęłam się, że minęło już 20min, spanikowałam, że jednak mam szansę. Egzaminator był wspaniały. Wybrał mi prostą trasę. Egzamin trwał około 30 minut. Nie miałam pojęcia, że dojeżdżamy do Ośrodka, co oznacza, że zdałam. Zorientowałam się i dodałam gazu, żeby przypadkiem nie zmienił zdania. Chłop się zdziwił. Zaparkowałam, a on oznajmił mi, że zdałam. Jedyne zastrzeżenie miał do mojej słabej dynamiki jazdy. Specjalnie jechałam bardzo wolno, żeby zdążyć wszystko zrobić i zauważyć. Taką obrałam taktykę.
Biegłam do taty prze-szczęśliwa. Nie wierząc do końca, że mi się udało. Choć nie oznaczało to, że jestem super kierowcą. Uczę się jeździć do dziś, tak naprawdę. A prawo jazdy mam już 8 lat. Jak to mówią, praktyka czyni mistrza. Z Mężem się świetnie uzupełniamy. Ja mam prawo jazdy, a on jest świetny z przepisów  drogowych. W większym mieście, to on mnie instruuje. Dużo mnie nauczył. Tak samo jak tata i mój brat. Lubiłam słuchać ich cennych rad. Nie oburzałam się.

13 kwietnia 2017

Dziecko też człowiek

Jadąc dziś z Klaudią samochodem miałam masę pomysłów o czym dziś do Was napiszę. Usiadłam tutaj i pustka. Twórcza niemoc – tak profesjonalnie. Choć słyszałam, że z takiej niemocy mogą narodzić się arcydzieła. Więc kto wie?

Zaczynamy. 
Kiedy robiliśmy próbne matury z języka polskiego nie szło mi dobrze. Mieściłam się w okolicach 60%. Nigdy nie mogłam trafić w klucz odpowiedzi. Dopóki nie zorientowałam się, że trzeba pisać o wszystkim co się wie. Każdym oczywistym drobiazgu. Moim problemem było także to, że nadużywałam wzniosłych słów typu egzystencja. Kamila uświadomiła mi, że mam pisać po swojemu, tak jak czuje, że moje wypracowanie nie będzie lepsze, kiedy użyje kilku mądrych słów. Wręcz przeciwnie, będzie śmieszne. Dostosowałam się do tych rad i na właściwej maturze udało mi się uzyskać 92%. Wszystko jest możliwe. Życie potrafi nas zaskoczyć.
Pomysł na pisanie dla Was, też wziął się z tego, że właściwie czemu nie ja? Warto spróbować. Miewam chwile zwątpienia. Jednak kiedy nachodzi mnie fala pomysłów, czuje się spełniona. Poza tym od jakiegoś czasu szukam tego typu książek. Uwielbiam czytać o czyimś życiu. Fascynuje mnie to. Lubię też lekkie książki, które odprężają, poprawiają nastrój. Nie trafiłam w ostatnim czasie na taką książkę i wzięłam sprawy w swoje ręce.
Na blogu o bieganiu (Panny Anny) przeczytałam, że z pasją jest tak, że czasem ją kochasz, a czasem nienawidzisz. Otworzyło mi to oczy. Myślałam kiedyś, że jeśli mam jakieś hobby to musi ono zawsze sprawiać przyjemność. Nie stwarzać problemów i trudności. Zrozumiałam, że tak to nie działa. Poczułam wewnętrzną ulgę.
Wszystko to razem przyczyniło się do tego, że zaczęłam pisać. Zrozumiałam, że nie muszę robić tego idealnie. Ważne, żeby w ogólnym rozrachunku dawało mi to szczęście i spełnienie. A tak właśnie jest. Poza tym od zawsze wolałam pisać. Nie lubiłam rozmawiać przez telefon, wolałam SMS-y. Do teraz tak mam. 
Powinnam żyć w czasach, kiedy ukochani pisali do siebie listy. Chociaż nie jestem pewna, bo mój charakter pisma pozostawia wiele do życzenia. 
Dzięki pisanie łatwiej mi się otworzyć, lepiej konstruuje swoje myśli. Sądziłam, że dziwak ze mnie, bo normalni ludzie lubią do siebie telefonować. W końcu to zaakceptowałam. Nie lubię i już. Zauważyłam, że jeśli zaakceptuję jakąś wadę, to przestaje ona przeszkadzać, utrudniać życie. A jeśli usilnie staram się coś zmienić, to jeszcze bardziej mnie to stresuje. Chyba nie powinno zaprzeczać się swoim uczuciom. 
A propos zaprzeczaniu uczuciom. Polecam wszystkim rodzicom, nauczycielom, a nawet osobom, które nie mają kontaktu z dziećmi książkę „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”. Metody z tej książki sprawdzają się nawet w kontaktach pomiędzy dorosłymi. Naprawdę warto. Szkoda, że nie przeczytałam jej, zanim zaczęłam prace w Przedszkolu. Chociaż przypuszczam, że jeszcze mi się przyda. Najważniejsze, co wyciągnęłam z tej książki jest właśnie niezaprzeczanie uczuciom. Tu konkretnie chodziło o dzieci, ale myślę, że można z powodzeniem stosować tę zasadę u wszystkich. Dotarło wtedy do mnie, jak mnie złościło, kiedy czułam się niezrozumiała. Teraz już wiem dlaczego tyle pyskowałam (jestem poniekąd usprawiedliwiona). 
Ostatnio w Rossmannie usłyszałam rozmowę dwóch kobiet. Jedna stwierdziła, że ma bardzo suchą skórę i musi ją mocno nawilżać. Jej koleżanka na to, że pewnie powinna zmienić mydło, bo ją wysusza. Na to ta pierwsza z oburzeniem oświadczyła, że od zawsze ma suchą skórę i to nie jest wina mydła. Pomyślałam wtedy jak muszą czuć się dzieci, kiedy dorosłych ludzi tak to irytuje. Maluchy mówią, że się boją, a my usilnie próbujemy im wmówić, że nie ma czego się bać. Stwierdzają, że coś jest brzydkie, a my przekonujemy, że to najpiękniejsza rzecz pod słońcem. Najlepsze w tym to, że nie robimy tego w złej wierze. Naprawdę myślimy, że tym pomagamy naszym dzieciom.W końcu się gubią i same nie wiedzą, co myśleć, bo przecież myślą inaczej niż rodzice, a powinni czuć to samo. Nie powinni! Nikt nie musi czuć tego samego. Jesteśmy osobnymi ludźmi.
Idę poćwiczyć z Mel B! Angielski tradycyjnie przy karmieniu.

12 kwietnia 2017

Dziecięce zabawy z bratem

„Mamo, nagrzała się ziemia? Mogę zrobić namiot?” 
„Nie. Musisz poczekać, bo będziesz chora.”
Namiot z koców przy płocie. Najlepsza zabawa pod słońcem! Choć przez chwilę miałam swój własny pokój. Nie mogłam się doczekać, kiedy mama włączy zielone światło do namiotowego życia. 
Jeden koc zawieszałam na płocie, drugi kładłam na ziemi, wszystko oczywiście przypinałam klamerkami, trzeci koc wędrował na górę. Nie pamiętam co przykładałam, żeby trzymało się łączenie dwóch koców. Pewnie jakieś kamienie. Brałam swoje lalki i bawiłam się cały dzień. Fajnie było mieć koleżankę. Ale sama też się nie nudziłam.
Kiedy nie było pogody, była zima czy jesień. Budowaliśmy namioty w domu. Tomek też się przyłączał. Braliśmy jakieś pufy i kładliśmy na nie koce. Wychodziły z tego tunele zamiast namiotów. Czołgaliśmy się pod nimi. Dawało to nam parę godzin świetnej zabawy. A jaki wielki wydawał się nam nasz pokój! Raptem 10m2. 
Mieliśmy z Tomkiem rozkładany fotel. Był świetny, bo można było z niego zrobić zjeżdżalnię. Codziennie ją robiliśmy. Chyba nigdy się nie nudziliśmy. Zawsze ktoś coś wymyślił. Chociaż pamięć człowieka jest ulotna i kto wie czy nie uleciało to mojej pamięci.
Na podwórku nie mieliśmy piaskownicy. Mieliśmy za to górę piasku. Pewnie tata skądś ją załatwił. Robiliśmy z niej trony. Tomek to wymyślił. Zawsze przychodziłam brudna do domu, co złościło babcię. Ciekawe jak Tomek to robił, że był czysty? A może wcale nie był? Raz udało mi się nie ubrudzić. Przybiegłam dumna do babci, że dziś jestem czysta! Była zadowolona. Tomek był zupełnie inny ode mnie. Kiedy sprzątał to odsuwał wszystkie meble, nawet kabelki wycierał z kurzu! W szafie miał porządek. Wszystko złożone w kosteczkę. Oczywiście ja też sprzątałam i nie miałam ciuchów rzuconych w szafie. Jednak nigdy nie robiłam tego z taką dokładnością. Tomek sprzątał od święta i robił to naprawdę dobrze. Ja sprzątałam na co dzień, mniej dokładnie. Tak się uzupełnialiśmy. Teraz taki sam podział mamy z mamą. Nie było to odgórnie ustalone. Wyszło w praniu. Swoją drogą Tomek z mamą mają wiele wspólnego. 
Stąd moje zdanie, że dzieci powinny bawić się razem. One nie potrzebują na każdym kroku osoby dorosłej. Dziecko jest niesamowite. Wyobraźnia dorosłego nie dorównuje wyobraźni dziecka.

11 kwietnia 2017

Przygoda to zabawa zdrowa

Marzyliśmy z Igorem o przygodach. Chcieliśmy, aby przytrafiło się nam coś, jak dzieciom z filmów. Chodziliśmy po lasach i polach w poszukiwaniu przygód. 
Ktoś nam powiedział, że przekleństwa to język łaciński. Jeździliśmy więc po Kulicach rowerami przeklinając, ciesząc się, że mówimy w obcym języku. 
Teraz już wiem, że to właśnie były nasze przygody.
„Wynoś się stąd, bo jak dostaniesz to zlecisz ze schodów”
Sąsiad wybiegł ze swojego domu z wiadrem drewna. Igor o mało nie spadł ze schodów, żeby uciec przed agresywnym sąsiadem.
Ogólnie to połowę dzieciństwa spędziliśmy na mojej klatce. Z Igorem godzinami gadaliśmy na niej. Szczerze mówiąc, sąsiedzi mieli do nas dużo cierpliwości. Myślę, że teraz takie "posiadówy" nie mogłyby mieć miejsca.
Druga moją kumpelą od klatki była Justa. Jej babcia mieszkała nade mną. Bawiłyśmy się w połowie schodów, gdzie było okno. Był tam duży parapet, który służył nam za ławkę, łóżko, półkę, w zależności od potrzeb. Miałyśmy pełno koców i klamotów. Nie pamiętam sytuacji, żeby ktoś nas wyzwał za nasze zabawy. Kiedy ktoś chciał przejść ustępowałyśmy mu drogę. Za czasów naszego dzieciństwa nie zapraszało się ot tak koleżanek do domu. Przynajmniej u nas tak nie było. Zresztą żadna z nas nie miała swojego pokoju. Później Justa namówiła dziadka Olka, żeby udostępniał nam piwnice od czasu do czasu. Była tam prawdziwa kanapa, stół. Luksus. Urządzałyśmy tam często „imprezy”. Bawiłyśmy się w szkołę. Miałam taki okres, że udawałam psychiczną nauczycielkę, która każe dzieciom wstać, a jak wstaną to drze się na nich, że nikt nie kazał wstawać. 
Skąd takie pomysły?
 Nie mam pojęcia. Chociaż mogłam to brać z Telenowel, które oglądał namiętnie. Najwspanialszą Telenowelą był oczywiście? Tak jest! „Zbuntowany Anioł”. Oglądałam go z babcią. Zresztą z babcią oglądałam nawet „Modę na sukces”. Zawsze się zastanawiałyśmy która jest ładniejsza, Bruk czy Taylor? Teraz wybrałabym Bruk, ale tylko z tego względu, że Taylor poszalała z botoxem.
W Zbuntowanego  Anioła bawiliśmy się na podwórku. Igor był Ivo, dziewczyna z kręconymi włosami Milagros. Ja byłam Żmiją w czarnych lokach, które każdy musiał sobie wyobrazić z racji moich prostych blond włosów. Zdradzałam Ivo z Jego ojcem, który jak później się okazało tym ojcem nie był. Nie pamiętam jak miała na imię. Reszty obsady nie pamiętam. 
Uwielbiałam grać wredne postacie. Można w całej okazałości przedstawić swój kunszt aktorski. Takie role mają swój charakter. Marzyłam nawet, że kiedyś jak zagram w filmie, to dostanę wredną rolą. Mimo tego, że są to przeważnie role drugoplanowe. Cóż za poświęcanie!
Bawiliśmy się też w „Bar” na Polanie. Nie pamiętam kim byłam. Wiem, że Ewa była Dobrusią. Podejrzewam, że Frytką była Jola. Szalona dziewczyna. Nie wiem już na czym to polegało, ale byłam w przeciwnej drużynie niż Igor, bo zostałam przez niego opluta! Tego również nie pamiętam, ale Igor mi to kiedyś przypomniał, bo miał straszne wyrzuty sumienia, że to zrobił. Całymi dniami potrafiliśmy się w to bawić. Mieliśmy swoje pokoje zrobione z krzaków. Niestety ktoś nam zniszczył nasz „Bar”. Przyszliśmy i po pokojach ani śladu. Na tym skończyła się nasza barowa przygoda.
Klaudia zasnęła dziś o 20.30. Przeważnie jest to 22-23. Miała dziś tylko godzinną drzemkę, pewnie dlatego dała mamie wolne wieczorem. W ogóle nasza córcia, kiedy była u mnie w brzuchu była naszym Nikosiem.Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byliśmy pewni, że będzie chłopiec. Od zawsze marzyłam o córce, więc nie wierzyłam w to, że ją dostanę. Z natury jestem pesymistką. Pomału się to zmienia. A mąż jak to facet, był pewny, że to chłopak. Kiedy ginekolog powiedział, że to dziewczynka, byłam  prze-szczęśliwa. Mąż też, chociaż wtedy był jeszcze moim chłopakiem. Zaczął wymieniać zalety posiadania córki. Był tylko mały problem z imieniem. Mieliśmy w zapasie Olgę, gdyby to jednak nie był Nikodem. Nie zdecydowaliśmy się na Olgę, bo doszliśmy do wniosku, że to zbyt poważne imię dla małej dziewczynki. Chociaż szczerze mówiąc, gdybym miała mieć kiedyś drugą córkę, też rozważałabym to imię. Była również brana pod uwagę Kalina. Mojemu tacie się nie podobało. Kojarzyło mu się z PRL-em. Marcelina, Ada, Ewelina, Pola, Iga, Nadia, takie były opcje. Klaudii nie brałam pod uwagę. U nas w rodzinie była już jedna Klaudia. Spojrzałam jednak na imię dla córki tak, jak sama chciałabym mieć na imię i właśnie wtedy Klaudia przyszła mi do głowy i tak też zostało. Mąż nie wtrącał się do wyboru imienia. Zaakceptował Klaudię .
Po przeczytaniu „Przeminęło z wiatrem” miałam plan dać córce na imię Scarlett. Klaudia ma szczęście, że nie czytałam tej książki, kiedy byłam w ciąży. W przypływie emocji kto wie, czy bym tego nie zrobiła. Swoją drogą to najlepsza książka jaką kiedykolwiek czytałam.
Uwielbiałam nadawać imiona moim wyimaginowanym dzieciom. Co chwilę je zmieniałam, bo nie mogłam się zdecydować. Poza tym miałam same córki, bo męskie imiona mnie tak nie kręciły.
Umyłam właśnie włosy i zrobiłam peeling skóry głowy. Dodałam po prostu trochę cukru do szamponu. Gdzieś to ostatnio wyczytałam. Dzięki temu włosy mają szybciej rosnąć, bo to odblokowuje pory. Zobaczymy. 
W wakacje miałam fazę na naturalną pielęgnacje włosów. Robiłam swój szampon z mąki, sody i odżywki. Coś takiego. Z tym że musiałam potem pół kg mąki nasypać na głowę po umyciu, żeby wchłonęła sebum. Takie były tłuste! Wiedziałam, ze trzeba się uzbroić w cierpliwość, bo skóra głowy musi się przyzwyczaić. Cierpliwości starczyło mi do kilku razy. Czułam się okropnie z wagonem mąki na głowie. Niby umyte włosy, a miałam wrażenie jakbym nie myła ich z tydzień.
Klaudia uwielbia się kąpać. Choćby była nie wiem jak zmęczona, na hasło „ciapu, ciap” wręcz szaleje. Chyba musimy zaopatrzyć się w jakiś basen dla niej na lato. Uwielbia też piosenki i teledyski do nich. Niekoniecznie dziecięce. Chociaż na chwilę obecną faworytem jest „Boogie, Woogie”. Z tatą słucha dużo piosenek. Niestety ja nie jestem za pan brat z muzyką. Chyba przez to, że u mnie w domu było mało muzyki. Boys, Classic, Smerfne Hity, Ich Troje, to był nasz dorobek kasetowy. Pamiętam jak tata słuchał Mandaryny, dopóki się nie dowiedział, że śpiewa z Playbacku. Mama uwielbiała cisze, kiedy przychodziła do domu. Nawet Radio ją drażniło, więc kiedy się zepsuło nie pozwoliła tacie kupić następnego. A to dlatego, bo pracuje w ciągłym hałasie i ma go powyżej uszu. Nie ma się co dziwić. Zresztą ja sama nie cierpię jak jest za głośno. Tak mnie to drażni, że nie mogę myśleć. Pewnie zastanawiacie się jak mogłam w pracować w Przedszkolu. Sama nie wiem, po pewnym czasie się przyzwyczaiłam. 
Chociaż nie powiem, pierwszy dzień był wyzwaniem.

10 kwietnia 2017

Przekorna natura ludzka

„Monisiu, chcesz dokładkę?”

Spytała Pani Basia, po tym jak wylizałam talerz po ogórkowej. Dopiero wtedy skapnęłam się, że tak nie wolno robić w miejscach publicznych. A może w Przedszkolu czułam się jak w domu?
Przytaknęłam na pytanie o dokładkę. Dokładka gratis. Kto by odmówił? Może Ewa. Ją Panie zawsze prosiły o to, żeby zjadła. Nie mogła odejść od stołu dopóki nie wzięła paru łyżek do ust. Marzyłam wtedy, żeby też być takim niejadkiem, aby nakłaniano mnie do jedzenia. Niestety, przyjemności podniebienia były silniejsze ode mnie.
Zazdrościłam też dziewczynkom na podwórku, którym mama jeszcze wiosną kazała nosić czapki. Moja nie była tak nadopiekuńcza. Wzięłam więc sprawy w swoje ręce i sama zakładałam czapkę. Cóż za ironia. Co niektórzy pewnie marzyliby o wyjściu z domu bez czapki. Tak często człowiek chce  to, co ma ktoś inny.
Oo! A teraz hit! Jednej koleżance zazdrościłam, że obgryza paznokcie! Też zaczęłam. Chociaż nie mogło to trwać długo, bo nie pamiętam, żebym długo się odzwyczajała. Niestety skórki obgryzam do dziś.
Natura człowieka jest taka przekorna. Myśli, że to czego nie ma jest lepsze od tego co ma. Teraz staram się nie zazdrościć ludziom.
Nie zapomnę, kiedy jedna dziewczyna z klasy tańczyła, a ja zachwycałam się jej figurą. Myślałam, że koleżanka obok mi przytaknie. Ona jednak stwierdziła, że to wszystko jest do zrobienia. Wystarczy tylko chcieć. Byłam zdumiona. Nie znałam takiego myślenia. Byłam przyzwyczajona do podziwiania innych. Nie brałam pod uwagę, że mogę być wśród nich. Przecież każdy kiedyś zaczął. 
Przedtem na to nie wpadłam.
Klaudia usnęła. Staram się nie hałasować, ale zazwyczaj wtedy coś mi spadnie. W ogóle jestem taka niezdarna. Nie ma dnia, żebym czegoś nie rozlała czy przewróciła. Jak odkręcam bądź zakręcam wodę albo krem, to rzadko kiedy udaje mi się trafić. Przeważnie korek ląduje na podłodze...

09 kwietnia 2017

Dziecięca ewolucja?

„Ja to wezmę”

„Nie! Ja! Puszczaj!”

„Oddawaj”

„Daj mi to”

I na koniec klaps! Oczywiście w moją stronę! Że niby to moja wina? Nie mogłam tego przeboleć! Czułam wielką niesprawiedliwość, bo to nie ja wyrywałam krzesło, ale wyrywano je mnie. 
Dostałam klapsa od Pani w Przedszkolu. Niesłusznie zresztą, bo to ja byłam poszkodowana. Postanowiłam być silna i nie płakać, ale po paru minutach nie wytrzymałam. Pani się pewnie przestraszyła, że opowiem o tym rodzicom i powiedziała, że jak skończy czytać bajkę to mnie przytuli. Chociaż może chciała mnie przytulić z dobrego serca, a ja ją oskarżam o bezduszność? Tak czy owak nie doczekałam się. Długo nie mogłam dojść po tym do siebie. Jak Pani mogła mnie uderzyć? 
Teraz poniekąd ją rozumiem. Pewnie miała gorszy dzień albo skończyła się jej cierpliwość. W końcu jest tylko człowiekiem. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że zachowała się bardzo niepedagogiczne.
Kiedy Pani czytała nam bajki wszyscy siedzieliśmy po turecku i słuchaliśmy. Zawsze nam się to podobało. Nikt nawet nie ośmielił się broić czy przeszkadzać. Byliśmy tacy karni. Zresztą wszystkie zabawy i to co Pani z nami robiła było świetne.
 Niestety jak zaczęłam prace z dziećmi musiałam się nieźle nagłowić, żeby je zainteresować. Nie było mowy, żeby jakąś zabawę powtórzyć na drugi dzień. 
Zaraz słyszałam głosy „Pani, ale to już było”. 
Byłam zmuszona w weekendy wyszukiwać zabaw na cały tydzień. Po pracy, nie miałam już na to siły. Podręczniki, z którymi pracowałam, były niestety w dużej części nieciekawe dla dzieci. O czytaniu bajek mogłam zapomnieć. Prosiły mnie czasem, żebym im coś przeczytała, ale po paru stronach zaczynały się interesować czymś zupełnie innym.
Zastanawia mnie czy dzieci faktycznie tak się zmieniły? Przeszły jakąś małą ewolucję? Rodzice też często nie ułatwiali sprawy. Płacili, mieli więc prawo wymagać. Pewnie nie małe pieniądze. Jednak to nie jest tak, że winę ponosi zawsze nauczyciel. Dzieci się kłócą między sobą, mają gorszy dzień. 
Jeśli jesteś rodzicem i Twoje dziecko chodzi do Przedszkola czy Szkoły, to nie obarczaj wszystkim Nauczyciela. Przeważnie robi co w Jego mocy, żeby Twojemu dziecku się podobało. A im więcej nakładasz na niego obowiązków względem swojego dziecka, tym bardziej on się zniechęca i robi to pod Twoje oko. A nie na tym to polega, prawda? Dziecko ma być autentyczne  w Przedszkolu. Ma prawo mieć zły dzień, ma prawo mu się nie podobać. Dziecko to nie jest zabawka, która zawsze się uśmiecha, bawi i cieszy. Wiem, nieraz naprawdę istnieją podstawy, żeby bliżej przyjrzeć się czyjejś pracy. Aczkolwiek myślę, że są to przypadki sporadyczne. Poza tym, dziecko powinno się nawet ponudzić, samo pobawić. Dzięki temu może dojść do wielu wspaniałych rzeczy. Ćwiczy wyobraźnie. Dajmy naszym dzieciom szanse. Dlaczego tak bardzo boimy się, żeby nasze dzieci się nudziły i wymyślamy im coraz to bardziej „kreatywne” zabawy?  Jak ja nie cierpię tego słowa! Wszyscy i wszystko ma być kreatywne! Aż strach pomyśleć, co będzie, jeśli wyczerpią się nam pomysły? Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem za tym, żeby dziecko wiecznie siedziało samo i się sobą zajmowało. Natomiast trochę nudy nie zaszkodzi .Doceni przynajmniej to co ma. Był to taki mały apel do rodziców z mojej strony. Nie chcę nikogo pouczać i się wymądrzać, ale powinniśmy mieć dla siebie więcej zrozumienia. Każdy gdzieś pracuje czy pracował. Czy dawał z siebie zawsze 100% ?
Pamiętam moją podopieczną Asię. 5 latka z charakterem i wahaniami nastroju. Naprawdę! Typowa kobieta (sarkazm). Nie radziła sobie często z emocjami. Chociaż ona to nic w porównaniu ze swoją mamą! Nie cierpiałam kobiety, jeśli mam być szczera. Przeważnie miała jakieś "ale" co do mojej pracy i przedszkola w ogóle. 
Zły humor Asi? Bo w przedszkolu było nie tak jak trzeba. 
Asia nie chce wstać rano? Bo nie lubi chodzić do przedszkola.
Asia pokłóciła się z kolegą. Oczywiście to też wina przedszkola albo ściślej rzecz ujmując moja.
Tak naprawdę Asia miała mnie gdzieś. Zależało jej najbardziej na przyjaźni z Olkiem albo Jasiem i kiedy z nimi się pokłóciła albo nie było ich w przedszkolu, nie miała humoru.
Także naprawdę nie obwiniajmy o wszystko co złe Nauczycieli. Przez złe nastawienie tej mamy do mnie, cieszyłam się, kiedy Asia nie przychodziła do przedszkola…Błędne koło. 
Mam nadzieje, że zapamiętam moje słowa, kiedy Klaudia pójdzie do przedszkola... 
Trzymajmy kciuki za siebie nawzajem!

08 kwietnia 2017

„Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”

Znowu przeskoczyło mi coś w kolanie. Minimum co pół roku coś się tam dzieje. Teraz nie mogę do końca wyprostować. Czasem mija to po godzinie, czasami trwa dzień,  rzadziej dłużej. Najdłużej trwało jak byłam w ciąży. Z miesiąc chodziłam z takim kolanem. Po czasie zakwasy mi się zrobiły na nogach, bo angażowałam inne mięśnie. Moje problemy z kolanami(z drugim też jest coś nie tak, ale nie przeskakuje) zaczęły się już w podstawówce. Pierwszy raz, kiedy grałam w gumę z Igorem i Olą. Potem, często na w-fie mi przeskakiwało. Dwa razy zakładano mi na to kolano gips. Po zdjęciu było jeszcze gorzej. Noga była sztywna. Po latach doświadczenia wiem, że jak przeskoczy musi odskoczyć. W gipsie miało utrudnione zadanie...Później trafiłam do ortopedy, który ściągał mi wodę z kolana i robił zastrzyki. Przynosiło to chwilową ulgę.

Na studniówce kolano także przestało współpracować. Ryczałam jak bóbr. Wszyscy myśleli, że mnie to tak boli. Kolano boli mnie tylko wtedy, kiedy próbuje na siłę wyprostować. Tak to praktycznie w ogóle. Było mi po prostu smutno, że tak długo wyczekiwany dzień nie uda się przez moje kolano. Byłam wściekła, że akurat wtedy musiało mi się to przytrafić. Miałam piękną fryzurę, szałową sukienkę (teraz wybrałabym inną, jednak nie była najgorsza, miała piękny kolor) i ten dzień miał się tak  skończyć? Mój chłopak, teraz już mąż, był na mnie zły, że tak panikuje i stwierdził, że lepiej jak pojedziemy do domu. Miał rację, ale wtedy oczekiwałam od niego jakichś słów wsparcia i byłam w szoku, że tak oschle traktuje moją rozpacz. Teraz go rozumiem. Aczkolwiek studniówka się udała i zostaliśmy do końca. Tańczyłam z takim kolanem jakie miałam. 

Historia powtórzyła się. Uwaga! Na naszym ślubie! Dacie wiarę? W pierwszym momencie spanikowałam. Pamiętając jednak studniówkową sytuację wzięłam głęboki oddech, poszłam się usiąść, rozmasować kolano, kilku osobom się pożaliłam przy okazji i do końca wieczoru przetańczyłam. Dobrze, że Panna Młoda ma długą suknie i nie widać pod nią ugiętego z lekka kolana. Bawiłam się wspaniale. Wesele było cudowne. Mało kto się skapnął, że dziwnie chodzę. Zresztą później można było zwalić winę na buty, że niewygodne. Teraz też myślę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki dzisiejszemu przeskoczeniu wpadłam na pomysł, żeby opisać Wam te dwie historię.

Kiedyś miałam nawet żal do Boga, że mam takie kolana! Dla mnie chyba od zawsze szklanka była do połowy pusta, a nie pełna. Pesymistka pełną gębą!
Dziś już tak nie myślę. Dziś się cieszę, że tylko taka pierdoła czasem uprzykrzy mi życie. Chociaż i tak się zdenerwuje, kiedy mi przeskoczy i nie mogę się doczekać końca. A odskakuje zazwyczaj jak przestaje o tym myśleć i nawet nie wiem kiedy to się staje.

Będąc przy temacie Wesela, miałam jeszcze dwie stresowe sytuację. Pierwszą było pomalowanie paznokci na soczysty róż, malowanych w pośpiechu przed Ślubem. Można się domyśleć jak to wyszło. Fotograf był już u nas w domu, a ja zaczęłam panikować, że muszę to zmyć i pomalować na jasny róż, taki jak zwykle. Po pierwszym zmyciu zostały takie różowe odpryski, więc musiałam jeszcze raz zmyć, a czas naglił. Jakoś się udało i stres mnie opuścił. Nawet zdołałam śpiewać mojej Klaudii, bo zaczęła płakać. Drugą sytuacją było to, że córka miała kaszel, była markotna i nie chciała jeść. Trochę mnie to stresowało. A musiała być z nami na Weselu, bo wiem, że nie zostałaby sama z nikim obcym. Jednak dziadkowie spisali się na medal i zawsze się ktoś nią zajmował. My z Mężem podczas tańców uzgodniliśmy, że choćbyśmy musieli sobie przykleić uśmiech, to będziemy się uśmiechać w tym dniu i dobrze bawić. Tak też było. Dzięki temu nasze Wesele się udało. Myślę, ze większość gości była zadowolona.
Żywię cichą nadzieję, ze wszystkim się podobało!
Niewiele mieliśmy przygotowań do Wesela. Wybraliśmy taką Restaurację, gdzie Właściciel wszystkim się zajmował. Wystrojem, menu, ciastami, tortem. Odpowiadało nam to, bo nie lubimy robić takich rzeczy. Kilka dni przed, spotkaliśmy się, żeby się rozliczyć i dogadać szczegóły. Zapisaliśmy nasze pytania na kartce. Jednym z pytań było, jaki będzie papier toaletowy. Pan powiedział, że standardowo szary, że nie zmienia nic na okazję. Stwierdziliśmy więc, że kupimy biały papier, żeby było „na bogato”. Biały papier zniknął w mgnieniu oka i szary poszedł w ruch. Takie z nas burżuje! 

Zmiana, nie na lepsze

Unikałam jak ognia wystąpień przed grupą na studiach. Przerażało mnie to. Pomimo to, raz musiałam wyjść i przeczytać co przygotowałam. Nogi tak mi się trzęsły, że myślałam, że nie podniosę się po tej porażce. A im intensywniej o tym myślałam, tym bardziej nogi odmawiały posłuszeństwa. Była to dla mnie klęska nie do udźwignięcia. Myślałam, że nie pokaże się tym ludziom na oczy! Niestety nie miałam wyjścia. 
Jakimś cudem, później udało mi się ani razu nie wystąpić. 
Dacie wiarę? Osoba, która uwielbiała recytować, trzęsie się przed ludźmi. Nie wiem co się we mnie zmieniło, ale zaczęłam się tego wstydzić. Było to dla mnie nie do przeskoczenia. W ogóle całą podstawówkę i gimnazjum byłam ambitną i wzorową uczennicą. Zgłaszałam się do wszystkiego. Uczyłam się systematycznie. Kosztowało mnie to niestety dużo wysiłku. Musiałam się sporo uczyć. W Liceum postawiłam na życie towarzyskie. Wiem, że to śmiesznie brzmi. Pomyślałam, że nikt mnie tu nie zna i mogę zacząć od nowa budować swój wizerunek. Nie miałam ochoty kuć na każdy sprawdzian i mieć z wszystkiego 5. W gimnazjum potrafiłam przed geografią czytać następny temat w podręczniku, żeby być w temacie i się zgłaszać! Mam nadzieje, że Pani od geografii tego nie przeczyta... 
Chyba nie żałuje, że odpuściłam w Liceum. Wspomnienia i przyjaźnie, które trwają do dziś, są bezcenne! Poza tym nie podoba mi się polski system szkolnictwa. Nie wydobywa z Ciebie tego co najlepsze. Masz być dobry we wszystkim. Czyli stajesz się przeciętny. Moim zdaniem powinno kłaść się nacisk, na to, co uczniów pasjonuje.
Na szczęście na Naszym Ślubie w ogóle się nie stresowałam. Nie wstydziłam się stać przed Ołtarzem i Gośćmi mówiąc słowa przysięgi. Nieskromnie mówiąc wyszło mi to naprawdę dobrze. Czułam się jak ryba w wodzie. Nawet nie czułam wzruszenia. To wszystko było dla mnie takim radosnym wydarzeniem. To dziwne, jak człowiek inaczej zachowuje się w określonych sytuacjach. Tutaj zapewne zostałam odebrana jako osoba odważna. A na studiach, kiedy trzęsły mi się nogi, jako ktoś wstydliwy i nieporadny. Wszystko chyba zależy od ludzi, z którymi przebywasz i jak się z nimi czujesz.