01 maja 2017

Po prostu książki

Dostałam od Ani książkę „Zanim się pojawiłeś”. Przeczytałam parę stron i jestem oczarowana. Przyczepić się mogę jedynie do okładki i tytułu, które nie zachęcają po sięgniecie tej książki (przynajmniej mnie).
Trafić na dobrą książkę to nie lada wyczyn. Pewnie dlatego, że każdy ma inny gust. Co jednym się podoba, innym nie musi. Osobiście nie rozumiem zachwytu Grayem. Ani trochę mnie nie urzekł. Nawet nie doczytałam do końca (a może w tym tkwi błąd?).
Choć z książkami jest tak, że w pewnym okresie nie tknąłbyś danej książki, a za parę lat cię ona zachwyca. Swego czasu, wygrałam książkę na konkursie poetyckim, tzn.za napisanie wiersza. Piałam kiedyś wiersze... Dziwie się, bo nie lubię ich nawet czytać. Wolę prozę. 
Była to książka o żonie Freuda. Napisana w formie listów. Martha Freud korespondowała z dziennikarką. Oczywiście była to fikcja wymyślona na potrzeby książki. Gdy ją dostałam schowałam ją głęboko w szafie z myślą, że raczej jej nie przeczytam. Po paru latach, nie mając nic innego w zanadrzu sięgnęłam po nią. Byłam zachwycona. Wszystko zależy na jakim etapie życia jesteśmy. Nasz gust się zmienia. Naturalnie istnieją klasyki, w każdej dziedzinie, które stale będą się nam podobać. 
Uwielbiam książki pisane w pierwszej osobie. A jeszcze bardziej te, które są prawdziwymi historiami życia. Fascynują mnie też czasy PRL-u. Pewnie żyć bym w nich nie chciała, ale filmy, książki, opowieści z pierwszej ręki mnie pasjonują.
Ile kobiety musiały się w tamtych czasach nagimnastykować, żeby dobrze wyglądać. Zrobić coś z niczego. Przerobić spodnie na spódnice, długi rękaw na krótki. 
A jakie były eleganckie! 
Myślę, że wyczucie stylu wtedy, kobiety miały lepsze. Dziś przez dostępność wszystkiego, tracimy ten zmysł. Nie mam zamiary tu nikogo obrażać, jak już mówiłam, każdy ma inny gust. Mnie po prostu fascynuje tamten czas.
Lubię też słuchać opowieści mamy mojego męża o swojej młodości. Opowiadała mi kiedyś, jak szła w szpilach i czarnej spódnicy z torbą podróżną, w której były butelki, które chciała sprzedać! To się nazywa zaradność życiowa. Myślę, że cechuje ona większość osób z czasów PRL-u.
Sama miałam przygodę ze sprzedażą puszek. Jechałam z Igorem i Dżastą rowerami do pobliskiej wsi. Ich siaty były pokaźnych rozmiarów. Miałam małą zrywkę, która nie do końca była wypełniona. 
Zarobiłam 50gr! 
Ale tylko dlatego, że facet się zlitował i zaokrąglił moją sumę! Na szczęście stać mnie było na chipsy (chodziły wtedy po 50gr).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz