Byłam sceptyczna do naturalnych metod pielęgnacji.
Twierdziłam, że człowiek z genami nie wygra.
Oczywiście dobre geny to podstawa,
jednak odpowiednimi sposobami można dużo osiągnąć. Kiedyś nie wierzyłam, że
zwykła woda z kranu, może szkodzić cerze. Okazuje się, że blond włosom również,
bo zawiera miedź, który żółci nasz kolor. Kiedy o tym przeczytałam zaczęłam
używać przegotowanej wody.
Ciągle szukałam idealnego podkładu, bo wszystkie
albo się świeciły albo podkreślały suche skórki. Dopóki nie obejrzałam filmów z
pewną wizażystką, wg której żaden podkład nie będzie dobrze wyglądał, gdy skóra
nie będzie odpowiednio złuszczona i nawilżona.
Naprawdę działa!
Przedtem w
ogóle nie używałam kremów, tylko mleczko do oczyszczania. Z włosami było podobnie,
myłam obojętnie jakim szamponem. Odżywki szczędziłam, bo chciałam uzyskać efekt push up na głowie.
Po jakimś czasie nie mogłam włosów rozczesać!
Potem znalazłam "przepis" na
naturalny szampon z sody i mąki i czegoś tam jeszcze. (Już Wam wcześniej pisałam, że
chodziłam obsypana mąką, bo włosy były niedomyte). Chodziło w tym o to, że włosy
po jakimś czasie miały się przestać przetłuszczać. Uprzedzali, że trzeba
uzbroić się w cierpliwość, której mi zabrakło. Potem trafiłam na blog blondeme
bodajże, ona twierdzi, że nie trzeba rezygnować z szamponów tradycyjnych, tylko
przedtem naoliwić włosy, żeby zapewnić im ochronę przed nadmiernym wysuszeniem.
Trzymam się tego do dziś. Tak to jest, że każdemu odpowiada coś innego.
Jak już się na coś napalę, to nie ma mocnych!
Myjąc włosy sodową miksturą
twierdziłam, że już nigdy nie użyje zwykłego szamponu. Namawiałam też mamę...
Może moja cierpliwość w końcu zostałaby nagrodzona? Raczej się nie przekonam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz