Dostałam od mamy sto złotych. Oczywiście musiałam od razu w
siebie zainwestować. W ramach oszczędności szłam z Ewą i Igorem z buta (czyt. pieszo) do miasta i z powrotem. Nasza wieś była oddalona o 5 km od pobliskiego miasteczka. Na targu kupiłam (praktycznie wszystko stamtąd
kupowałam) brązową katanę, spod której
wystawała imitacja bluzy, tzn. kaptur i rękawy. Byłam zachwycona!
Wyobrażacie sobie? Nie dość, że brąz to jeszcze sportowa elegancja! Kupiłam też czarną torebkę, w sportowym stylu, przewieszaną
przez ramię.
Nie pamiętam, czy starczyło mi na coś jeszcze.
Gdy szliśmy z
powrotem, po drodze zgubiłam torebkę...
Kiedy się zorientowałam biegliśmy jej
szukać. Na szczęście ktoś kto jechał samochodem zauważył ją i nam podrzucił,
także oszczędził nam trochę drogi.
Igor miał poczucie stylu z wyższej półki. Jeździł kupować
ubrania do miasta nieco dalej naszej wsi i nieco większego. Pojechałyśmy z nim. Po udanych zakupach, chyba
nawet sama dorwałam coś z promocji, postanowiliśmy pójść na kebab.
Czekamy za
zamówienie.
Igor z Ewą usiedli się na barowych krzesłach, wiecie takich
wysokich, mnie to przerosło i siedziałam sama, obok nich, przy niziutkim
stoliku. Bałam się, że nie dam rady na nie usiąść i się ośmieszę, więc nawet
nie próbowałam.
W tym miejscu muszę to zrobić "hahahahaha!"
Klaudia
ma drzemkę. Liczę na dwie godziny luzu.
Matki mają wymagania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz