Niedługo pojedziemy po tatę, tzn. tatę Klaudii. Mam nadzieje, że Koza obudzi się na czas. Ja już się przygotowałam. Mąki ryżowej nasypałam na głowę -zdrowsza wersja suchego szamponu (tak myślę). Moje włosy są takie, że mogłabym je myć codziennie. Suchy szampon do zbawienie w moim przypadku. Na dodatek odrosty stają się mniej widoczne. Minusem jest pewnie to, że zapycha pory. Z tym jednak radzi sobie peeling z cukru.
Jak już jesteśmy przy temacie samochodowym, opowiem Wam o
mojej przygodzie z prawem jazdy. Odkąd
pamiętam mówiłam, że nie chcę prowadzić samochodu, bo się do tego nie nadaje.
Nie potrafię dwóch czynności robić jednocześnie itp. Zresztą chciałam, żeby mój
przyszły facet mnie wszędzie woził. Chciałam być taką "księżniczką" z telenowel. Traf chciał, że moja
koleżanka Asia, nie chciała iść sama na prawo jazdy i zaproponowała to mnie. W
przypływie chwili zapytałam się rodziców, czy mogę, bo to przecież spore
koszty. Zgodzili się od razu, czym mnie nieco zdziwili. Zaczęłam kurs. W ogóle
mi nie szło. Wykłady były mega nudne. Pan, który je prowadził, był bardzo
sympatyczny, ale starszy i nie miał już tego powera. Przebrnęłam przez to. Na
egzamin teoretyczny uczyłam się w domu. Z praktyki, mimo lekcji, wielu rzeczy nie
rozumiałam. Mój instruktor chyba nie zdawał sobie sprawy, po pewnych rzeczy mi
nie wyjaśnił. Nie wiedziałam nawet, że kiedy skręcam muszę zredukować bieg na dwójkę. Dla
niego było to pewnie oczywiste, dlatego mi o tym nie wspomniał. W dzień
egzaminu był ze mną mój tata. Miałam godzinną jazdę przed egzaminem z innym
instruktorem. Szło mi tak źle, że nawet nie widziałam czerwonych świateł!
Instruktor był załamany, nie ukrywał tego. Tata cały czas na mnie czekał. Kiedy
wsiadłam do jego samochodu, poryczałam się. Wyłam jak bóbr. Tata mnie pocieszał, że mam
to olać, ważne, żebym zdała teorię. Podziałało. Nie zależało mi już na
egzaminie praktycznym. Stres mnie opuścił. Teorię zdałam. Rękaw musiałam
poprawić, bo za szybko się zatrzymałam. Na szczęście są dwa podejścia.
Przyszedł czas na praktykę. Jechałam zadziwiająco dobrze. Kiedy skapnęłam się,
że minęło już 20min, spanikowałam, że jednak mam szansę. Egzaminator był
wspaniały. Wybrał mi prostą trasę. Egzamin trwał około 30 minut. Nie miałam pojęcia,
że dojeżdżamy do Ośrodka, co oznacza, że zdałam. Zorientowałam się i dodałam gazu, żeby przypadkiem nie zmienił zdania. Chłop się zdziwił.
Zaparkowałam, a on oznajmił mi, że zdałam. Jedyne zastrzeżenie miał do mojej
słabej dynamiki jazdy. Specjalnie jechałam bardzo wolno, żeby zdążyć wszystko
zrobić i zauważyć. Taką obrałam taktykę.
Biegłam do taty prze-szczęśliwa. Nie wierząc do końca, że mi
się udało. Choć nie oznaczało to, że jestem super kierowcą. Uczę się jeździć do
dziś, tak naprawdę. A prawo jazdy mam już 8 lat. Jak to mówią, praktyka czyni
mistrza. Z Mężem się świetnie uzupełniamy. Ja mam prawo jazdy, a on jest świetny z przepisów drogowych. W większym mieście, to on mnie
instruuje. Dużo mnie nauczył. Tak samo jak tata i mój brat. Lubiłam słuchać ich
cennych rad. Nie oburzałam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz