Zaczynamy.
Kiedy robiliśmy próbne matury z języka polskiego nie szło mi
dobrze. Mieściłam się w okolicach 60%. Nigdy nie mogłam trafić w klucz
odpowiedzi. Dopóki nie zorientowałam się, że trzeba pisać o wszystkim co
się wie. Każdym oczywistym drobiazgu. Moim problemem było także to, że
nadużywałam wzniosłych słów typu egzystencja. Kamila uświadomiła mi, że
mam pisać po swojemu, tak jak czuje, że moje wypracowanie nie będzie lepsze, kiedy
użyje kilku mądrych słów. Wręcz przeciwnie, będzie śmieszne. Dostosowałam się
do tych rad i na właściwej maturze udało mi się uzyskać 92%. Wszystko jest
możliwe. Życie potrafi nas zaskoczyć.
Pomysł na pisanie dla Was, też wziął się z tego, że właściwie czemu nie ja? Warto spróbować. Miewam chwile zwątpienia.
Jednak kiedy nachodzi mnie fala pomysłów, czuje się
spełniona. Poza tym od jakiegoś czasu szukam tego typu książek. Uwielbiam
czytać o czyimś życiu. Fascynuje mnie to. Lubię też lekkie książki, które
odprężają, poprawiają nastrój. Nie trafiłam w ostatnim czasie na taką książkę i wzięłam sprawy w swoje ręce.
Na blogu o bieganiu (Panny Anny) przeczytałam, że z pasją jest tak,
że czasem ją kochasz, a czasem nienawidzisz. Otworzyło mi to oczy. Myślałam
kiedyś, że jeśli mam jakieś hobby to musi ono zawsze sprawiać przyjemność. Nie
stwarzać problemów i trudności. Zrozumiałam, że tak to nie działa. Poczułam
wewnętrzną ulgę.
Wszystko to razem przyczyniło się do tego, że zaczęłam pisać.
Zrozumiałam, że nie muszę robić tego idealnie. Ważne, żeby w ogólnym
rozrachunku dawało mi to szczęście i spełnienie. A tak właśnie jest. Poza tym
od zawsze wolałam pisać. Nie lubiłam rozmawiać przez telefon, wolałam SMS-y. Do
teraz tak mam.
Powinnam żyć w czasach, kiedy ukochani pisali do siebie
listy. Chociaż nie jestem pewna, bo mój charakter pisma pozostawia wiele do
życzenia.
Dzięki pisanie łatwiej mi się otworzyć, lepiej konstruuje swoje
myśli. Sądziłam, że dziwak ze mnie, bo normalni ludzie lubią do siebie telefonować. W końcu to zaakceptowałam. Nie lubię i już. Zauważyłam, że jeśli
zaakceptuję jakąś wadę, to przestaje ona przeszkadzać, utrudniać
życie. A jeśli usilnie staram się coś zmienić, to jeszcze bardziej mnie to
stresuje. Chyba nie powinno zaprzeczać się swoim uczuciom.
A propos
zaprzeczaniu uczuciom. Polecam wszystkim rodzicom, nauczycielom, a nawet
osobom, które nie mają kontaktu z dziećmi książkę „Jak mówić, żeby dzieci nas
słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”. Metody z tej książki
sprawdzają się nawet w kontaktach pomiędzy dorosłymi. Naprawdę warto. Szkoda,
że nie przeczytałam jej, zanim zaczęłam prace w Przedszkolu. Chociaż przypuszczam, że
jeszcze mi się przyda. Najważniejsze, co wyciągnęłam z tej książki jest
właśnie niezaprzeczanie uczuciom. Tu konkretnie chodziło o dzieci, ale myślę, że można
z powodzeniem stosować tę zasadę u wszystkich. Dotarło wtedy do mnie, jak mnie
złościło, kiedy czułam się niezrozumiała. Teraz już wiem dlaczego tyle
pyskowałam (jestem poniekąd usprawiedliwiona).
Ostatnio w Rossmannie usłyszałam rozmowę dwóch kobiet. Jedna
stwierdziła, że ma bardzo suchą skórę i musi ją mocno nawilżać. Jej koleżanka na
to, że pewnie powinna zmienić mydło, bo ją wysusza. Na to ta pierwsza z
oburzeniem oświadczyła, że od zawsze ma suchą skórę i to nie jest wina mydła. Pomyślałam
wtedy jak muszą czuć się dzieci, kiedy dorosłych ludzi tak to irytuje. Maluchy
mówią, że się boją, a my usilnie próbujemy im wmówić, że nie ma czego się bać. Stwierdzają, że coś jest brzydkie, a my przekonujemy, że to najpiękniejsza rzecz pod słońcem.
Najlepsze w tym to, że nie robimy tego w złej wierze. Naprawdę myślimy, że tym
pomagamy naszym dzieciom.W końcu się gubią i same nie wiedzą, co myśleć, bo przecież myślą inaczej niż rodzice, a powinni czuć to samo. Nie powinni! Nikt nie musi czuć tego samego. Jesteśmy osobnymi ludźmi.
Idę poćwiczyć z Mel B! Angielski tradycyjnie przy
karmieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz