Nauczyciel od niemieckiego rzucał kostkami do gry, żeby wylosować kogo będzie dzisiaj pytał. Chyba z 5 razy pod rząd trafiał mój nr (miałam chyba 10). Udawało mi się odpowiadać na 5. Raz mi nie poszło i dostałam 4. Wiecie co zrobiła? Poryczałam się! Ale tylko dlatego, bo psuło to moją średnią ocen (tak, tak usprawiedliwiam się).
Taki głupi pęd za byciem najlepszym
za wszelką cenę. Myślę, że chciałam być po prostu w czymś dobra, żeby rodzice
byli ze mnie dumni. To jest chyba najgorszy powód robienia czegokolwiek. Dla
kogoś. O ile człowiek byłby szczęśliwszy gdyby robił to, co naprawdę lubi. Poza
tym, co komu po 5 z wszystkiego. Tak naprawdę to prowadzi do przeciętności.
Lepiej być naprawdę dobrym w jednej dziedzinie. Niestety, jak już Wam pisałam,
polskie szkoły tego nie ułatwiają.
Przychodziłam ze szkoły do domu i od razu siadałam do lekcji.
Odrabiałam wszystkie. Potem się uczyłam. Kiedy miałam już dość, uczyłam się
drugiego dnia przed szkołą. Wstawałam po prostu godzinę szybciej. W końcu
nie ma nic za darmo. W zasadzie nie wiem za co były te 5 z matematyki w
gimnazjum i podstawówce... Chociaż się Wam pochwalę, że mnożenie, dzielenie,
dodawanie i odejmowanie pisemne umiałam szybciej niż moi rówieśnicy. Kuzynka
mnie nauczyła. Czułam się mega mądra.
Droga do szkoły też była interesująca.
Dzieliło mnie z domu do szkoły jakieś 5 minut. Potrafiłam jednak z Ewą tę drogę
przejść w pół godziny. Zawsze na nasze pogawędki robiłyśmy przystanek. Jak się
domyślacie dużo musiałyśmy gadać. Z domu również musiałyśmy odpowiednio
wcześnie wyjść, bo pomimo wydłużonej trasy byłyśmy jednymi z pierwszych dzieci
w szkole.
Pewnego razu musiałam nauczyć koleżankę na kartkówkę z
niemieckiego. Nie szło jej totalnie. Tym razem musiała dostać dobrą ocenę. Nauka
szła opornie. Nie potrafiła się skupić. Musiałam nauczyć ją niemieckich słówek (kto wpadł na to, że można kogoś nauczyć słówek?)
Kiedy ja już je wszystkie umiałam (nauczyłam się podczas uczenia jej). Jola
nie zapamiętała nawet kilku.
Nadszedł dzień sprawdzianu.
Koleżanka usiadła
blisko mnie, w razie czego. Musiałam jej podpowiadać, żeby nie było, że niczego
jej nie nauczyłam. Takim sposobem dostała 3. W ogóle jakie to było
odpowiedzialne zadanie, nie sądzicie? Dostałaby 1 i nawet gdyby nikt nic nie
mówił, że to moja wina, byłoby mi głupio. Czułam się w obowiązku dać jej
ściągać.
Piszę do Was i siedzę na facebooku. Dużo postów pojawia mi
się z grupy dla Nauczycieli Przedszkola. Wspomniano tam o książce „Dzieci z
Bullerbyn”. Pani, czytała ją nam na lekcji, chyba w 3 klasie. Pamiętam, że
byłam oczarowana przygodami bohaterów. Chciałam przeżyć to co one. Była to
zdecydowanie książka mojego dzieciństwa. Naprawdę się dziwie, że nie wpadłam na
pomysł czytania książek w domu. Oprócz lektur oczywiście.
Klaudia śpi. Zasnęła w samochodzie i udało mi się ją przenieść
do łóżka. Nie jest to prosta sprawa. Całą drogę śpiewałam jej piosenki, żeby
nie usnęła. Talentu do śpiewu nie mam, ale córka nie narzeka. Z Pelplina
zabrałyśmy ciotkę, więc nie wypadało już śpiewać i Klaudię zmogło.
Najważniejsze, że śpi dalej. Mam nadzieje, że z pół godzinki jeszcze pośpi, bo
chciałabym poczytać książkę „Wczesna interwencja terapeutyczna”. Nadrabiam zaległości z czasów studiów. A mam ich sporo... Po prostu minęła mi faza kujoństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz