15 kwietnia 2017

Byłam kujonem, przyznaję

Byłam mega kujonem w podstawówce i gimnazjum. W Klasach 1-3 nie było ocen. Były naklejki: brawo, wspaniałe itd. Mojemu koledze skończyły się „postaraj się bardziej” czy coś takiego. Musiałam mu dać jedną od siebie. Nie podobało mi się to, bo myślałam, że jak będzie mi brakowało złych naklejek to ktoś pomyśli, że to ja dostałam taką ocenę... Taki kujon.

Nauczyciel od niemieckiego rzucał kostkami do gry, żeby wylosować kogo będzie dzisiaj pytał. Chyba z 5 razy pod rząd trafiał mój nr (miałam chyba 10). Udawało mi się odpowiadać na 5. Raz mi nie poszło i dostałam 4. Wiecie co zrobiła? Poryczałam się! Ale tylko dlatego, bo psuło to moją średnią ocen (tak, tak usprawiedliwiam się). 
Taki głupi pęd za byciem najlepszym za wszelką cenę. Myślę, że chciałam być po prostu w czymś dobra, żeby rodzice byli ze mnie dumni. To jest chyba najgorszy powód robienia czegokolwiek. Dla kogoś. O ile człowiek byłby szczęśliwszy gdyby robił to, co naprawdę lubi. Poza tym, co komu po 5 z wszystkiego. Tak naprawdę to prowadzi do przeciętności. Lepiej być naprawdę dobrym w jednej dziedzinie. Niestety, jak już Wam pisałam, polskie szkoły tego nie ułatwiają.
Przychodziłam ze szkoły do domu i od razu siadałam do lekcji. Odrabiałam wszystkie. Potem się uczyłam. Kiedy miałam już dość, uczyłam się drugiego dnia przed szkołą. Wstawałam po prostu godzinę szybciej. W końcu nie ma nic za darmo. W zasadzie nie wiem za co były te 5 z matematyki w gimnazjum i podstawówce... Chociaż się Wam pochwalę, że mnożenie, dzielenie, dodawanie i odejmowanie pisemne umiałam szybciej niż moi rówieśnicy. Kuzynka mnie nauczyła. Czułam się mega mądra. 
Droga do szkoły też była interesująca. Dzieliło mnie z domu do szkoły jakieś 5 minut. Potrafiłam jednak z Ewą tę drogę przejść w pół godziny. Zawsze na nasze pogawędki robiłyśmy przystanek. Jak się domyślacie dużo musiałyśmy gadać. Z domu również musiałyśmy odpowiednio wcześnie wyjść, bo pomimo wydłużonej trasy byłyśmy jednymi z pierwszych dzieci w szkole.
Pewnego razu musiałam nauczyć koleżankę na kartkówkę z niemieckiego. Nie szło jej totalnie. Tym razem musiała dostać dobrą ocenę. Nauka szła opornie. Nie potrafiła się skupić. Musiałam nauczyć ją niemieckich słówek (kto wpadł na to, że można kogoś nauczyć słówek?) Kiedy ja już je wszystkie umiałam (nauczyłam się podczas uczenia jej). Jola nie zapamiętała nawet kilku. 
Nadszedł dzień sprawdzianu.
Koleżanka usiadła blisko mnie, w razie czego. Musiałam jej podpowiadać, żeby nie było, że niczego jej nie nauczyłam. Takim sposobem dostała 3. W ogóle jakie to było odpowiedzialne zadanie, nie sądzicie? Dostałaby 1 i nawet gdyby nikt nic nie mówił, że to moja wina, byłoby mi głupio. Czułam się w obowiązku dać jej ściągać.
Piszę do Was i siedzę na facebooku. Dużo postów pojawia mi się z grupy dla Nauczycieli Przedszkola. Wspomniano tam o książce „Dzieci z Bullerbyn”. Pani, czytała ją nam na lekcji, chyba w 3 klasie. Pamiętam, że byłam oczarowana przygodami bohaterów. Chciałam przeżyć to co one. Była to zdecydowanie książka mojego dzieciństwa. Naprawdę się dziwie, że nie wpadłam na pomysł czytania książek w domu. Oprócz lektur oczywiście.
Klaudia śpi. Zasnęła w samochodzie i udało mi się ją przenieść do łóżka. Nie jest to prosta sprawa. Całą drogę śpiewałam jej piosenki, żeby nie usnęła. Talentu do śpiewu nie mam, ale córka nie narzeka. Z Pelplina zabrałyśmy ciotkę, więc nie wypadało już śpiewać i Klaudię zmogło. Najważniejsze, że śpi dalej. Mam nadzieje, że z pół godzinki jeszcze pośpi, bo chciałabym poczytać książkę „Wczesna interwencja terapeutyczna”. Nadrabiam zaległości z czasów studiów. A mam ich sporo... Po prostu minęła mi faza kujoństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz